Pamiętam, że od razu wiedziałam, że chcę tam pojechać. Miejsce inne niż wszystkie, piękne, zachwycające, a zarazem takie, że nie wiesz, z czym mógłbyś je porównać. Bo rajskie plaże są w wielu miejscach. Wielkie miasta, tętniące życiem są w wielu miejscach. Urokliwe małe miasteczka są w wielu miejscach… a takie Lofoty? Nie widziałam ani na żywo, ani w Internetach, ani w kolorowych magazynach innego miejsca, które je przypomina.
Pierwszy raz byliśmy na Lofotach krótko, na wyjeździe prasowym. Nie zobaczyliśmy wiele, ale już wtedy zachwyciły. Tym razem wróciliśmy i wiem jedno: pomimo, że podróż długa, że daleko, że chłodno, bardzo warto, bo miejsce jest absolutnie niesamowite, a widoki są tak piękne, że aż nierealne. Zdjęć mamy tyle, że nie sposób je zmieścić w jednym poście. Z jednej strony cudne rybackie miasteczka, z drugiej strony plaże, których absolutnie nie spodziewasz się za kołem podbiegunowym (co zabawne, nawet w przewodniku, który kupiliśmy o Norwegii nikt o nich nie wspomniał!) oraz masa widoków, które sprawiają, że nieustannie musisz zatrzymywać się i robić zdjęcia. Kamperem nie jes to wcale takie proste, ale i tak nie możesz się powstrzymać!
O tym, jak przez Szwecję dotarliśmy na Lofoty pisałam już TU. Nasza trasa na Lofotach wyglądała TAK:
Spaliśmy w 3 miejscach:
-na kempingu w Narwik po tym, jak wieczorem przejechaliśmy niesamowitą trasę z Kiruny w Szwecji.
– na dziko na plaży Gimsoya (możecie zobaczyć jak zaznaczoną na mapie)
– na kempingu koło niesamowitej plaży Skagsanden
Ostatni dzień zwiedzania zakończyliśmy wejściem na prom w Moskenes – prom zawiózł nas do Bodo.
To nie będzie nasz jedyny post z Lofotów – napiszemy na pewno więcej, co i jak, jak dotrzeć, gdzie nocować, jakie plaże i muzea zobaczyć, ale jako, że moim absolutnie ulubionym dniem podczas całej naszej szwedzko-norweskiej wyprawy jest dzień, w którym zwiedzaliśmy najpiękniejsze miasteczka Lofotów, to od nich zaczynamy! Zobaczcie, czy nie są obłędne???
NUSFJORD
Pierwszego dnia zajrzeliśmy tylko w dwa miejscach: Svolvaer i Kabelvag i część naszej ekipy były rozczarowana. Owszem były kolorowe domki rybackie, były skłay wyrastające z morza, rybackie kutry i charakterystyczny klimat, ale żadne z tych miasteczek nie sprawiło, że powiedzieliśmy „wow”. Nusfjord najpierw wypatrzyłam na pocztówce, którą Maks kupił dla swojego kolegi. Wiedziałam, że musimy tam dotrzeć!
Z kempingu w okolicach Skagsanden mamy bardzo blisko. Dojeżdżamy, zostawiamy kampery na parkingu i ruszamy. Na wejściu do dawnego rybackiego miasteczka trzeba opłacić wejście. Kwota nie jest wysoka, ale od razu sugeruje, że chyba rzeczywiście jest tu ładnie, jak pobierają opłatę za bilety. I rzeczywiście…
Nusfjord to jednak z najstarszych i najlepiej zachowanych wiosek rybackich w Norwegii. Czerwone i żółte fasady drewnianych domków, suszące się na słońcu rybie łby, piękne widoki i maaaaasy, maaaaasy mew, których piski tylko dodają klimatu Nusfjord. Na miejscu można usiąść na kawę albo na zupę rybną, można zajrzeć do dawnej przetwórni, w której przerabiano ikrę z dorsza, obejrzeć zdjęcia i film o dawnych czasach, można wdrapać się na jedną ze skał i podziwiać widok z innej perspektywy. Jest zachwyt! Można tu też zamieszkać w jednym z tzw. robuer, czyli małych rybackich domków. Gdyby nie kamper, na pewno byśmy spróbowali!
REINE
Reine – drugie miejsce pod względem zachwytu i miasteczko, w którym można chyba najwięcej pospacerować, bo nie brakuje urokliwych zakątków i znów – widoków jak z bajki. My zatrzymaliśmy się tu również na lunch – to dobra opcja, bo ceny są zwykle znacznie niższe niż gdy wybierasz dania z karty. Jedliśmy w restauracji w Reine Robuer – jeśli usiądziecie na górze, jest szansa na stolik z absolutnie bajkowym widokiem. A po jedzeniu zajrzyjcie za restaurację – piękne krajobrazy gwarantowane! Piękna jest też trasa do Reine i podziwianie miasteczka z daleka. Bajka!
Zwróćcie też uwagę i w Reine i w innych miasteczkach na drewniane konstrukcje na których zimą suszy się dorsze, czyli tzw. sztokfisze. Latem, puste nie wyglądają tak niesamowicie, ale są niezmiennym elementem krajobrazu Lofotów.
Å
Znajdziecie niemal na koniuszku Lofotów, czyli prawie jak na końcu świata. Byliśmy kiedyś w miasteczku o najdłuższej nazwie na świecie (znajdziecie je w Walii – zajrzyjcie TU), więc nie mogło nas zabraknąć również w miasteczku o najkrótszej nazwie na świecie – A. Podobno jednak nie jest to jedyne miasteczko o takiej nazwie w Norwegii, a dla rozróżnienia o tym mówi się A i Lofoten, czyli A na Lofotach.
Miasteczko żyje z rybołówstwa i z suszonych ryb, które nawet teraz można wypatrzeć jak suszą się na zimnym wietrze. Znajdziecie tu też muzeum sztokfisza i A Bakery, która podobno oferuje świetne wypieki na czele z moim ukochanym kanelbulle. Niestety jest czynna tylko do 17.00, więc my już się nie załapaliśmy.
HAMNOY
Z miasteczek, które widzieliśmy zrobiła na nas chyba najmniejsze wrażenie, ale jeśli będziecie tędy przejeżdżać, zatrzymajcie się na chwilę, by poczuć spokój i ciszę tego miejsca. Większość czerwonych domków, które tu zobaczycie to tzw. robuery, które można wynająć i w nich zamieszkać.
HENNINGSVAER
Do Henningsvaer tym razem nie dotarliśmy, ale to również miejsce, które warto zobaczyć. Ktoś nazwał je Wenecją Lofotów, bo pod hotel może podjechać łódź i zabrać Cię na rafting czy połów dorsza. Więcej zdjęć i naszą relację z zimowych Lofotów (marzec!!!) znajdziecie TU.
Można zajrzeć, ale zrobiły na nas mniejsze wrażenie niż te powyżej 🙂
KABELVAAG
Ciche, spokojne, z dużym placem, przy którym znajdziecie malowniczy czerwony dom. My zajrzeliśmy na spacer, dzieciaki na wybieganie. Turystów praktycznie brak.
SVOLVAER
Największe (mieszka tu około 5 tysięcy mieszkańców), a co za tym idzie chyba najmniej urokliwe. My do Svolavaer zajrzeliśmy na samym początku, więc i tak robiło wrażenie – w porównaniu do innych wypada jednak dość blado. Wcześniej też było wioską rybacką, od 1918 roku ma jednak status miasta. Pomimo, że na nas nie zrobiło wielkiego wrażenie w porównaniu z Nusfjord czy Reine, to właśnie tutaj większość podróżników zaczyna swoją przygodę z Lofotami. I my też 🙂
5 Comments
Basia Szmydt
Ależ Wam się cudna pogoda na Lofotach trafiła. Przepiękna relacja, super, że udało Wam się tam dotrzeć 🙂
Natalia
Oj to prawda, akurat pogoda na Lofotach była łaskawa:) Obsesyjnie ją sprawdzaliśmy, bo myślę, że być tam w deszczu nie robi takiego wrażenia 🙂 PS. ja czekam na Twoje relacje z nowego miejsca zamieszkania;) Kiedy wybywacie? 🙂
Basia Szmydt
25 października 😀 <3
Natalia
No to jeszcze trochę 🙂 na pewno będę śledzić relację 🙂