Spis treści
1 listopada, co prawda, już dawno za nami, ale czas zleciał tak szybko…
W tym roku postanowiliśmy “uciec” od tego, bądź, co bądź, smutnego święta i naładować akumulatory przed zimą. Najlepiej ładować akumulatory w słońcu. A dokładnie pod słońcem… Pod słońcem Toskanii.. i Umbrii.
A więc znów Włochy, znów moja ukochana pizza, pasta w kilkunastu odsłonach i cała moc pysznych włoskich deserów. Dołóżmy jeszcze kilka regionalnych wędlin oraz serów i proszę: jesteśmy w kulinarnym raju.
PERUGIA
Zaczęliśmy od Perugii, stolicy Umbrii. Sympatyczne, niewielkie miasto, idealne na rodzinny spacer w sobotnie przedpołudnie. Wybraliśmy hotel tematycznie ukierunkowany na wino (Hotel Gio Wine Area), choć nie wino było główną motywacją 🙂 Hotel przyjazny, w dobrej lokalizacji i z całkiem niezłą restauracją, co dla nas, zmęczonych lotem, długim oczekiwaniem na wózek bobasa (oczywiście usiał objawić się na niewłaściwej taśmie) oraz gigantycznym korkiem na trasie Rzym-Perugia okazało się wybawieniem. Z hotelu krótki spacer i kilkuminutowa przejażdżka malutkim wagonikiem, zwanym MiniMetro, i jesteśmy na starówce. A tu jest co oglądać: pierwsze wzmianki o mieście, wtedy Peruzji, pochodzą jeszcze z IV wieku p.n.e! Warto zajrzeć zwłaszcza na tętniącą życiem Piazza IV Novembre.. i poczuć atmosferę miasta.
Dalej na trasie odwiedziliśmy Chiusi, malutkie, nieco śpiące miasteczko, gdzie trafiliśmy na:

“przaśna” pizza z Chiusi
Pyszny, przaśny (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) obiadek w małej, lokalnej knajpce. Capricciosa z rozrzuconymi w nieładzie oliwkami, karczochami, pieczarkami i plastrami prosciutto była boska, a nawet bobasowa papka z dyni i ziemniaka została odgrzana w glinianym, naczynku.
Na przystawkę obowiązkowo antipasto misto, czyli mix regionalnych smakołyków.
MONTEPULCIANO
Z Chiusi udaliśmy się do Montepulciano – urocze, pełne życia (w przeciwieństwie do Chiusi), z malutkimi sklepikami oferującymi pamiątki i regionalne smakołyki. Zakupionym w Montepulciano salami z truflami przez długi czas mieliśmy szansę częstować smakoszy odwiedzających nasze skromne progi.
Po jękach Łukasza, że mogliśmy zanocować właśnie w Montepulciano, jednak jedziemy dalej, bo nocleg zaplanowaliśmy w… Sienie.
SIENA
Miłość od pierwszego wejrzenia. Zakochałam się w mrocznych uliczkach prowadzących do centrum Starego Miasta, starych kamienicach, a przede wszystkim w Il Campo, wielkim placu tętniącym życiem, który zdaje się nigdy nie spać, bo o północy tłumy młodszych i starszych amatorów długich wieczorów nadal okupują plac, siedząc, leżąc, przechadzając się po wiekowym, bruku. Wokół pełne restauracje, pizza, pasta i włoskie wino…
Il Campo wygląda tak samo fascynująco zarówno u progu nocy, jak i za dnia, w słońcu, na tle błękitu nieba… przegryzając kawałek chrupiącej pizzy można się nawet nieco opalić, a na pewno naładować akumulatory słońcem co najmniej na najbliższy miesiąc 🙂
Smakołyki w Sienie? Kolejna odsłona pizzy, znów przeróżne pasty, ale chyba najbardziej zapamiętaliśmy Melanzane alla Parmigiana, czyli niesamowicie delikatny, rozpływający się w ustach bakłażan z pomidorami i parmezanem. A potem pizza z rukolą… i choć to listopad, wracają smaki lata.
SAN GIMIGNANO
W drodze ze Sieny do punktu obowiązkowego numer 1, czyli Florencji, zajrzeliśmy jeszcze do niewielkiego San Gimignano. Miasteczko jest urocze, idealne na spacer i na podziwianie toskańskiej jesieni.
Słynie z wysokich wież, które górują nad krajobrazem miasta i zdają się być pierwowzorem dzisiejszych drapaczy chmur 🙂 Aż trudno uwierzyć, że powstały w średniowieczu. Wieże pełniły funkcje obronne, ale również ich wysokość podkreślała pozycję oraz znaczenie właściciela.
Z punktów widokowych San Gimignano rozpościerają się przepiękne, pocztówkowe krajobrazy. Dla wątpiących kilka dowodów rzeczowych poniżej 🙂
Dalej udaliśmy się do Florencji, pięknej, acz niemiłosiernie zatłoczonej…
Wydawało nam się, że to już ostatni cel na mapie krótkiej podróży po Toskanii… “Wydawało się” jest dobrym określeniem… Rzeczywistość była inna. CDN…
Tak czy inaczej, gdy w przyszłym roku najdzie Was ochota na ucieczkę od tradycyjnych dialogów cmentarnych, Toskania zaprasza:
2 Comments
JakubStaw
Właśnie się “toskaniujemy”. Mamy “nasze” maleńkie podere z daleka od szosy i zażywamy słońca wody i kuchni. Kajtek (4 lata) tym razem odkrył dla siebie salsice. Zajada te surowe kiełbaski w ilościach hurtowych aż mu się uszy trzęsą.
Siena i San Gimigniano pożarte. Do Florencji wysłaliśmy samych dziadków po zeszłorocznej mordędze z K w tłumie.
Pozdrawiamy znad ravioli ze szpinakiem ię życzymy smacznego w nadchodzącej włoskiej podróży.
Natalia - tasteaway.pl
Super! Zazdroszczę “toskaniowania”, na pewno jest przepięknie!!!:) W Warszawie już jednak chłodno, więc w sam raz na ucieczkę do Toskanii 😉
Coś czuję, że nasz Maks dogadałby się z Kajtkiem, jeśli chodzi o miłość do kiełbasy ;))
Ravioli ze szpinakiem …mmm, dzięki Bogu, że my też wkrótce będzie we Włoszech!!:) Udanego pobytu dla Was!!!:)