Dzień dobry! Jesteśmy! 🙂 Po prawie 8 (!) godzinach podróży 5 środkami lokomocji wróciliśmy z Gozo, niewielkiej wysepki należącej do Malty. Mieliśmy “nadawać” z Gozo na bieżąco, ale nagle okazało się, że Internet “od sąsiada”, który miał działać, choć nielegalnie, działa niemal jedynie wtedy, gdy wywiesimy komputer za balkon na drugim piętrze, że dwójka dwulatków to zdecydowanie za dużo, by pozwolić np. na poszukiwanie knajpki z WiFi i spokojne pisanie … Zatem “odłączeni” spędziliśmy całkiem udany tydzień relaksu i  odkryliśmy naprawdę fajne miejsce, które polecamy wszystkich lubiącym spokój, ciszę, lokalność i miejscowe specjały… Gozo! Dziś zapraszamy na pierwsze wrażenia “na gorąco”!

 

Marsalforn, Gozo

zatoczka w Marsalforn

 

DLACZEGO GOZO?

 

No właśnie, dlaczego właśnie Gozo? Szczerze mówiąc trafiliśmy tam zupełnie przypadkiem. Rzadko nam się to zdarza, bo zwykle cele podróży mamy określone lub chociaż wstępnie zaplanowane, a następnie zdajemy się na łaskawość wyszukiwarek lotów i cen biletów lotniczych. Tym razem kolejność była nieco inna. Plan: jedziemy na krótkie wakacje ze znajomymi z córeczką w wieku Maksa, termin do 5 sierpnia, miejsce ciepłe, przyjemne, w Europie, najlepiej z własnym domkiem i własnym basenem, by i rodzice, i dzieciaki mogły się wyjazdem nacieszyć. Dodatkowe kryterium: szukamy TANICH biletów! Samochód jako środek transportu z Polski niemile widziany przez towarzyszy podróży z uwagi na chorobę lokomocyjną małej. Planowane destynacje: najchętniej Kreta, ewentualnie Chorwacja. No to “lecimy”! Tak żeśmy szukali i lecieli, że ani Krety, ani Chorwacji w cenie rozsądnej w wybranym terminie nie udało się znaleźć. Gdy już prawie załamani decydowaliśmy się na samochodową wyprawę do Chorwacji, znaleźliśmy stosunkowo tanie bilety na Maltę – 950 zł za osobę w obie strony. Szybkie telefony i bierzemy!

 

I co? No to teraz z górki: szukamy domu! “Z górki” wcale nie było takie proste, o trudach poszukiwań wiele nie powiem, bo z racji mnóstwa pracy, zupełnie się w to nie angażowałam, ale spędziliśmy długie godziny na rozmowach via Facebook oraz via telefon na ten temat, a znajomi przejrzeli masę ofert na takich stronach jak www.holidaylettings.co.uk czy www.booking.com. Na Malcie, którą przeglądaliśmy początkowo nic ciekawego nie znaleźliśmy, ale udało się namierzyć domek “farmhouse” na Gozo – z basenem, spory, dwie sypialnie, wspomniany powyżej Internet “od sąsiada”. Bierzemy!

 

O Gozo nie wiedzieliśmy wówczas zbyt wiele, chociaż ja jak przez mgłę pamiętałam wycieczkę na Gozo z moją mamą podczas wakacji na Malcie w 2002 roku. Pamiętałam prom, piękne widoki i to, że Malta jest malutka, a Gozo jeszcze mniejsze… żartowaliśmy nawet, że jeśli dom jest w centrum wyspy, a szerokość Gozo to około 7 km, to na plażę piechotą dojdziemy 😉 Tymczasem w praniu wyszło nieco inaczej…

 

domek na lato, Gozo, Xaghra

wymarzony domek na Gozo – okolice Xaghra

 

Na Gozo dotarliśmy w środku nocy. Samolot o 21.00 z Warszawy na Maltę – pora idealna na podróż z maluchem – nasz śpi 😉 Potem transport na prom – szaleńczy pęd busem po nierównych drogach, tutaj również moja choroba lokomocyjna daje się we znaki, koczowanie na odprawie promowej i przed 3 w nocy prom na Gozo. Tam czekał na nas właściciel domu z niewielkim samochodem osobowym, a nas osób 4 + 2, a do tego walizek różnej wielkości 4 i kilka torbo-plecaków (nie pytajcie, czemu aż tyle. Albo nie pytajcie mnie ;)) i oczywiście 2 wózki McLareny. Nie pytajcie mnie również, jakim cudem właściciel upchnął to wszystko do jednego samochodu i jak się jeździ z wózkami przywiązanymi sznurkiem na dachu!!! 🙂 Gdybym nie była tak zmęczona podróżą i Maksem, który po wyjściu z samolotu doznał reaktywacji, na pewno zrobiłabym zdjęcie tego jakże ciekawego sposobu transportu… Dojechaliśmy, a tam cisza, zero świateł, w okolicy żadnego sklepu, żadnej restauracji, żadnych oznak życia… podjeżdżamy pod bramę jednym słowem “in the middle of nowhere”. Nic nie ma. I jeszcze te żarty: “jak on ma taki samochód, to ciekawe jak wygląda ten dom?”

 

Przekonaliśmy się bardzo szybko: za tajemniczą bramą kryło się patio z jacuzzi, a za nim dwupiętrowy dom cały w beżowym kamieniu z basenem na górze, leżaczkami, dwoma łazienkami i generalnie wszystkim, czego potrzebowaliśmy! Sukces! Uff! Pomimo długiej podróży, radość była tak ogromna, że gdy tylko dzieciaki-potwory posnęły na dobre, my witaliśmy dzień o 6 rano na basenie i w jacuzzi z drinkiem w ręku. To się nazywa wakacje!:) I tu podkreślam pierwszą zaletę domu versus hotel: dzieciaki śpią, a Wy nie leżycie w pokoju z pilotem w ręku, tylko basen, jacuzzi i hulaj dusza! O innych zaletach napiszę pewnie już wkrótce, w innym poście.

 

Wracając do pierwszych wrażeń, okolicę obejrzeliśmy w niedzielę. Z rana niewiele się zmieniło: sklepu w okolicy brak, żar się z nieba leje, więc ruszamy taksówką na przegląd okolicy… impreza całkiem kosztowna 15 euro, a biorąc pod uwagę owe 7 km szerokości, odległości możecie sobie wyobrazić. Ale autobus z naszego odludzia jeździ raz na godzinę, a spacer w 40 stopniowym upale z dwójką maluchów odpada…Więc jedziemy!

 

Gozo

spalone słońcem Gozo

 

Maleńkie Gozo, które obok 7 km szerokości, ma 14 km długości i zamieszkuje je około 30 tysięcy mieszkańców, w dzień jest opustoszałe i spalone słońcem. Jedziemy taksówką ulicami Xaghry, gdzie mieszkamy i niemal nie spotykamy nikogo, a panią taksówkarz, która nas wiezie następnego dnia spotykamy w całkiem innym mieście 😉 Życie zdaje się kwitnąć na wybrzeżu Morza Śródziemnego. Na pierwszy rzut zaglądamy do Qbajjar i Marsalforn, oczywiście w poszukiwaniu polecanej nam restauracji. W oczy rzucają się dwie tendencje, które również przypominam sobie sprzed lat dziesięciu – Maltańczycy uwielbiają spędzać czas w wodzie i nad wodą oraz uwielbiają spędzać go razem – z rodzinami, znajomymi, przyjaciółmi, piknikując, jedząc, grając w bingo… To nam się podoba! Fascynuje, że zamiast boisk do piłki nożnej, w kilku miejscach spotykamy “boiska” do piłki wodnej. Zatoczki są urokliwe, a woda ciepła. Pierwsze wrażenia pozytywne!

 

Marsalforn, Gozo

wody, wody dla ochłody

Gozo

plaż w okolicy niewiele, więc opalanie na skałach to chleb powszedni

marsalforn, Gozo

urokliwe Marsalforn

Maltańczycy, Gozo, Malta

odrobina cienia, więc gramy w bingo

 

Spacer z Qbajjar do Marsalforn należy do całkiem przyjemnych, pomimo, że na nadmorskiej promenadzie słońce nie do końca daje odpocząć… Ale widoki wynagradzają! Samo Marsalforn opisywane jest jako kurort, co w skali Gozo oznacza uroczą zatoczkę, kilka w porywach do kilkunastu restauracji i lodziarni oraz raczej niewielu turystów w porównaniu do “kurortów”, jakie znamy. Notujemy to skrzętnie jako zaletę.

 

Marsalforn, Gozo

maleńki “największy na Gozo” kurort

Marsalforn, Gozo

spacer po Marsalforn

 

Pierwszego dnia nie obyło się oczywiście bez pierwszych wrażeń kulinarnych. Nie ukrywam, że tematu “kuchnia na Malcie” nieco się obawialiśmy: wiele osób narzeka, że pod Anglików, że co tam zjemy, a ja sprzed owych 10 lat również dobrych wspomnień nie miałam. Co prawda moja świadomość kulinarna AD 2002 oraz AD 2013 “nieco” się różni jak zapewne u nas wszystkich, dodatkowo byłam na tzw. wypoczynku z biura podróży, więc na poszukiwania smaków nie było wielu okazji, ale w pamięci zapisały się angielskie śniadanie i dzieci wcinające w hotelu bekon, jajka sadzone i fasolkę. Zatem … hm.. nie liczyliśmy na kulinarne rozkosze…

 

Na początek kroki skierowaliśmy do polecanej przez znajomą Qbajjar Restaurant. Miejsce przyjemne z wielkim tarasem, w menu głównie specjalności włoskie (jak na całym Gozo, jak się potem okazało), trochę lokalnych (królik!) i oczywiście owoce morza. Dodatkowo mamy pozycje dziecięce, więc wiadomo, że dodatkowy punkt się należy 🙂

 

Spragnieni owoców morza zdecydowaliśmy się na smażone kalmary, mule, ośmiornicę (specjalność restauracji) oraz paccheri z krewetkami. Znajomi wybrali pizzę oraz risotto, również z owocami morza. Qbajjar oferuje kuchnię prostą, ale całkiem smaczną i poprawną. Bez większych wzlotów, ale również raczej bez upadków. Okazało się jedynie, że potrawy były zbyt słone, zwłaszcza dla Łukasza, ale dzięki temu “sprawdziliśmy” obsługę. Reakcja (“czemu nie powiedziałeś nam wcześniej? następne danie na pewno zrobimy tak jak chcesz.. może życzysz sobie dodatkową porcję muli?”) na 5+ i dodatkowy punkt dla Qbajjar. Ceny przyzwoite: jak na Europę stosunkowo niskie (taniej niż we Włoszech czy Hiszpanii), danie od 5 do 15 euro, zależnie od wielkości i rodzaju. Około 5 euro za dania dziecięce – raczej spore – nam starczyło na 3 posiłki 😉

 

Z informacji kulinarnych o Gozo: do wszystkich dań mięsnych i rybnych, dostajemy zwykle w cenie miseczkę frytek oraz miskę prostej sałatki (sałata, pomidor, cebula, ogórek, zero przypraw i sosów). Biorąc to pod uwagę oraz dodając rozmiar porcji w tamtejszych restauracjach, czasem warto zrezygnować z przystawki lub wziąć coś na dwoje. Rozwiązaniem, które mi się podoba są również dwie możliwe wielkości dań makaronowych – jako starter i jako danie główne z odpowiednio różniącymi się cenami. Warto też pamiętać, że makaron wersja starter potrafi być gigantyczny, a sporo tańszy (około 5-6 euro), więc lepiej się go trzymać!

 

Qbajjar restaurant, Qbajjar, Gozo

czekadełko: chleb z pomidorami, bakłażan, suszone pomidory

smażone kalmary, Qbajjar Restaurant

kalmary – również przesolone, ale z fajnym posmakiem chilli

mule, Qbajjar restaurant, Gozo

są i mule…

ośmiornica, Qbajjar restaurant, Gozo

ośmiornica w białym winie, czosnku i pomidorach

paccheri, Qbajjar, Gozo

paccheri z owocami morza

 

Na koniec zostaliśmy w Qbajjar poczęstowani jedną ze słodkich, maltańskich specjalności, czyli mqaret – ciasteczkami z nadzieniem z daktyli, smażonymi w głębokim tłuszczu i podawanymi na gorąco. Stosunkowo smaczne, ale jak na ten upał zdecydowanie za tłuste…

 

mqaret, Malta, Gozo

ciasteczka mqaret

 

Podsumowując pierwsze wrażenia z Gozo: gorąco, pusto, spokojnie, stosunkowo smacznie, ale bez rewelacji, pomimo wszystko jednak obiecująco... Zdradzę już teraz, że potem było tylko lepiej, a wszystkim, którzy mają z Maltą złe doświadczenia kulinarne informuję, że zamierzamy ten pogląd odczarować, w każdym razie, jeśli chodzi o Gozo… 🙂