Wreszcie mamy śnieg, za oknem biało, na ulicach ślisko, a czasem nawet zdarza się, że prószy mocno i płatki śniegu lądują na twarzy. Uwielbiam! Wreszcie zima, więc jeśli jeszcze nie zaczęliście, pora pomyśleć o nartach / desce! 🙂 Fakt, wcześniej pogoda nie nastrajała do zimowych wojaży, tylko do ucieczki w ciepłe kraje, by wreszcie nie spoglądać na szare i niezdecydowane niebo. Na szczęście są takie miejsca, gdzie śnieg już dawno leży i pewnie jeszcze trochę tam zagości. Jednym z takich miejsc jest Południowy Tyrol, który mieliśmy okazję odwiedzić na początku stycznia i gdzie bardzo chętnie wróciłabym teraz, zaraz!
Znacie już pewnie nasze pierwsze wrażenia, mogliście też poczytać o kuchni regionu – o specku, knedlach, ravioli ze szpinakiem, serach, pysznych gnocchi i sycących makaronach. Dziś będzie bardziej na sportowo, czyli co podobało nam się w Południowym Tyrolu pod względem narciarskim.
Zastrzegam od razu: nie jestem narciarskim ekspertem, jeżdżę, bo lubię, niekoniecznie po to, by szlifować warsztat. Znam paru takich, którym zazdroszczę umiejętności, ale cóż: coś trzeba w życiu wybrać! Jeden szlifuje zdolności narciarskie, kiedy tylko może, drugi woli w tym czasie pić sok z kokosa w Bangkoku, zwiedzać indiańskie kościoły w Meksyku czy spacerować po Paryżu. Wiecie, że my należymy do tej drugiej grupy i nie lubimy się ograniczać. Dlatego narty to dla nas jeden ze sposobów na wyjazd w zimę, nie zaś sposób jedyny…. Chociaż w Południowym Tyrolu ja nartami ponownie się zachwyciłam, a Łukasz zachwycił się po raz pierwszy, więc może nasze podejście kiedyś się zmieni? 🙂

ready to go!
Przygodę narciarską 2014 zaczęliśmy w warunkach nietypowych. Z naszej bazy – uroczego miasteczka San Candido / Innichen ruszyliśmy około 18.30 na stok Haunold / Monte Baranci. Blisko, spacerkiem, od razu w narciarskim outficie, sprzęt wypożyczyliśmy na miejscu. Nocne zjazdy? Super pomysł, tylko, że ja ostatni raz miałam narty na nogach w 2009, a przed wylotem spałam 2 h! Łukasz za to poza jakimś krótkim wyskokiem z kumplami do Zakopanego lat temu 10 czy 12 z nartami wspólnego nie miał nic.
Zastanawiałam się, czy pamiętam, co pamiętam… Hmm, mówią, że tego się nie zapomina! I tak rzeczywiście było: gdy założyłam buty poczułam się znacznie lepiej, gdy narty byłam już zadowolona i w tym nastroju frunęłam na krzesełku w górę. Zjazd – apogeum radości! Łukasz na początku walczył o utrzymanie się w pionie, ale też dał radę! Zatem rozgrzewka za nami – możemy ruszać na większe stoki! A tych w Południowym Tyrolu i w dolinie Alta Pustería, gdzie mieszkamy, wcale nie brakuje!

jedna z tras na Kronplatz, największym ośrodku narciarskim w Południowym Tyrolu

narty gotowe, można ruszać!
Jeden z kluczowych ośrodków to na pewno Kronplatz, który nie sposób pominąć, będąc w okolicy. Wygodny transport, bo pociąg z San Candido podwiózł nas pod samą kolejkę liniową na górę! Sam Kronplatz ( na wysokości 2 275 metrów) to około 116 km tras zjazdowych i ponad 30 wyciągów! Szał! Na górze sporo ludzi, pomimo, że dopiero przed 10.00! Łukasz ćwiczy na górze z instruktorem, ja eksploruję trasy – głównie niebieskie czy czerwone, chociaż czarne również się znajdą. Jest świetnie, ale dość tłoczno. Wokół piękne widoki na Alta Pustería, na Dolomity, na austriackie lodowce, ale krajobrazy nie zachwycają mnie aż tak bardzo jak te, które pamiętałam z Austrii. Może to przez te tłumy? Znacznie bardziej natomiast doceniam przerwy pomiędzy zjazdami, bo kuchnia włoska bardziej przekonuje mnie niż austriacka nawet pomimo tutejszych naleciałości i mojej miłości do germknödel! Pyszne pieczywo z oliwą, ravioli, tagliatelle, a na deser tiramisu – idealny zastrzyk energii przed dalszą jazdą!

błękitne niebo i słońce, które podobno świeci w Południowym Tyrolu przez 300 dni w roku!
Kronplatz imponuje wielością możliwości, ale znacznie bardziej zachwyciło mnie Giro delle Cimme. “Giro” to 30-kilometrowa trasa, która wiedzie przez 4 obszary: Monte Elmo, Croda Rossa, Passo Monte Croce oraz Val Comelico. Między poszczególnymi zjazdami przemieszczamy się chyba wszystkimi możliwymi środkami transportu! Wyciąg krzesełkowy, kolejka liniowa, orczyk, autobus, a nawet ruchoma taśma, jeśli do pokonania jest malutkie wzniesienie. Taśma przypomina takie na lotnisku i przyznaję: widzę ją po raz pierwszy – mówiłam, że nie jestem narciarskim ekspertem, tak? 🙂 W każdym razie trasa Giro delle Cime to RAJ! Raj dla narciarza i raj dla oka.
Sama trasa jest bardzo zróżnicowana – 20% tras to trasy czarne, 20% trasy niebieskie, a pozostałe to trasy czerwone. Mamy zatem bardzo strome miejsca, łącznie z najbardziej stromym kawałkiem w całych Włoszech, ale mamy też wspaniałe nartostrady. Uwielbiam je głównie dlatego, bo można podziwiać widoki, zatrzymać się na chwilę w ciszy, zwolnić, docenić piękno wokół nas. Uwielbiam, jeśli jest pusto i chociaż przez pewien czas jestem sama z tym widokiem, z nartami, z własnymi myślami. Piękny moment! Takich na Giro delle Cime nie brakuje! Trzeba się jednak przygotować, że nartostrady momentami są bardzo płaskie i potrzeba nieco siły włożyć w ich pokonanie. Z tego względu nie polecamy pełnego Giro snowboardzistom – chyba, że macie ochotę pospacerować z deską w ręku 🙂
Giro delle Cime zaczęliśmy w Versciaco, wjechaliśmy na górę, potem śmignęliśmy w dół do Sesto, autobusem do Croda Rossa, dalej na Monte Croce i Val Grande aż wreszcie busem do Val Comelico i obiad na Col d’la Tenda. Powrót ponownie do Versciaco. Trasa zajęła nam większość dnia, ale jeździliśmy w sporej grupie, więc zawsze trudniej utrzymać jedno tempo. Zresztą mi się nie śpieszyło, wolałam się czasem zatrzymać, podziwiać widoki, robić zdjęcia… Po nich najlepiej ocenicie, czy warto! 🙂

zaczynamy dzień!

idealne warunki pogodowe i pusty stok – marzenie!

pierwszy etap zjazdu prawie zaliczony

przy takich widokach żałowałam, że nie było z nami Maksa!

zatrzymać się w ciszy, podziwiać, pomyśleć

Monte Croce / Kreuzberg
Cudowne wrażenia związane z jazdą i widokami podczas Giro delle Cime oczywiście dopełniało pyszne jedzenie na stoku, a zwłaszcza gnocchi z wędzoną ricottą i masłem – bajka! 🙂 Więcej o kuchni Południowego Tyrolu pisaliśmy TU. Czego można więcej chcieć od życia?

gniocchi z masłem i wędzoną ricottą, tagliatelle z grzybami i ravioli z mięsem
Kilka podstawowych informacji o regionie:
* Południowy Tyrol to najbardziej wysunięta na północ prowincja Włoch.
* To również około 30 terenów narciarskich, a Dolomiti SuperSki to największa karuzela narciarska, obejmująca system 1200 km tras!
* Większość tras czynna jest od końca listopada / początku grudnia do połowy / końca kwietnia.
* Polskę dzieli od Południowego Tyrolu jakieś 1200 km – podróż z Warszawy trwa 15h, a z Krakowa 11h – przynajmniej teoretycznie 🙂 My nie sprawdzaliśmy – lecieliśmy samolotem do Monachium, a następnie busem dojechaliśmy do San Candido/ Innichen.
* San Candido to fajna baza wypadowa – urocze miasteczko, jeden stok dostępny nawet na piechotę (Haunold), niedaleko do Versciaco, by zacząć Giro delle Cime, a pociągiem możemy podjechać prosto pod kolejkę liniową na Kronplatz.
* Dolomity od 2009 roku znajdują się na Liście Światowych Pomników Przyrody UNESCO.
Jakbyście mieli jakieś pytania, piszcie lub zaglądajcie na tę stronę!
Post powstał we współpracy z regionem Południowy Tyrol.
14 Comments
Ewelina
Hej 🙂 ja własnie wróciłam z Ortisei w Val Gardena, czyli całkiem niedaleko 🙂 było świetnie! Pogoda cudowna i jedzonko podobne, bo to ten sam region.
Pozdrowienia!
Natalia - tasteaway.pl
O Val Gardena słyszałam, że fajnie!:) zawsze mi się narciarsko marzyły Włochy, właśnie z uwagi na pogodę i jedzenie!:) PS. U Was już całkiem niedługo Tajlandia, tak? 🙂
Ewelina
O skojarzyłaś 😀 tak, już odliczam czas, niecałe 3 tygodnie 🙂 za waszą sprawkę pojedziemy też do Kambodży, mamy też przerwę w Dubaju na 22 godziny między lotami i organizuję właśnie wyjście na miasto 🙂 wiem, że Wam Dubaj nie przypadł do gustu, ale jak jest okazja, to korzystamy 🙂
Natalia - tasteaway.pl
Bo ja bystrzak jestem!! 🙂 skojarzyłam po mailu 😉 Ale Wam suuuper!:) już bym się spakowała i wróciła raz dwa do Tajlandii i do Kambodży!!! 🙂 Myślę, że takie zagranie jest idealne z Dubajem – jak i tak się tam jest,warto zobaczyć, a jechać na dedykowany wyjazd już trochę mniej 🙂 dokładnie tak samo planuje zrobić moja siostra cioteczna – też Tajlandia, a po drodze przesiadka w Dubaju i małe zwiedzanie;) Tylko ona ze stanów leci, więc się dziewczyna nalata jeszcze więcej!:) super wyjazdu!:)
Ewelina
No bystrzak, bystrzak! Dzięki wielkie Natalia za pomoc i dobre słowo 🙂 już większość planu opracowałam – zostało mi 10/11 dni nad morzem w Tajlandii, kilka dni na jakiejś małej, cichej wysepce (myślimy o Koh Lipe) i tydzień w dobrym miejscu wypadowym do zwiedzania okolicznych wysepek, gdzie więcej się dzieje (ale chyba Pukhet za duży i zbyt komercyjny) i gdzie potańczymy na plaży 🙂
Natalia - tasteaway.pl
Ewelina, przeczytałam Twoją odp na mailu, ale potem mnie praca przygniotła 🙂 Ten plan brzmi świetnie! 🙂 NIe byliśmy na Koh Lipe, ale chyba znajomi mówili, że fajnie!:) Phuket jakoś nam nie przypadł do gustu, ale może trafiliśmy akurat na średnie miejsce- w końcu to nie mała wyspa 😉 Życzę super wrażeń, bezproblemowej podróży i tańców na plaży !:)
Sasza
Przepiękne zdjęcia – zresztą jak zawsze i równie ciekawy tekst, też jak zawsze 🙂 Ale najlepsze zdjęcie z bałwankami 🙂 Pozdrawiam
Natalia - tasteaway.pl
Dzięki wielkie! 🙂 Zdjęcia co prawda robione tym razem IPhone, bo jednak śmiganie 30km z wielkim aparatem i różnymi obiektywami to nie dla mnie 😉 a Łukasz nie miał, co fotografować, bo się uczył :P.. ale przynajmniej autentycznie, prosto z trasy!;) Bałwanki były super!:)
justabrr
Ooooj, Natalia, tym wpisem zrobiłaś mi chyba największego smaka….na Dolomity/Alpy! Nie byliśmy tam ładnych parę lat…i co roku zwyciężają inne destynacje. Ale w tym roku przez brak śniegu u nas, narciarski głód sięgnął zenitu. Byłam kiedyś jeszcze dalej na południe w Molveno, ale jako instruktorka, więc nie udało się przejeździć tyyylu słonecznych kilometrów. ..A jak Wasze mięsnie to zniosły ?:)
Natalia - tasteaway.pl
Wierz mi, ja już też zapomniałam o tym wspaniałym uczuciu, które ogarnia mnie na stoku, chociaż nie jest jakąś mega profesjonalną narciarką!:) 5 lat bez nart, bo właśnie inne, egzotyczne, ciepłe.. tym razem było bosko! Już w marcu planujemy narciarski wypad również z Maksem – widziałam, że Hania już pierwsze kroki ma za sobą?? 🙂
Nasze mięśnie całkiem dobrze! Bałam się mega zakwasów, ale o dziwo nie było aż tak źle!;)
PS. 7-9 luty prawdopodobnie będziemy na weekend wszyscy troje w krakowie, może będziecie mieć ochotę na jakieś spotkanie ? 🙂
justabrr
Marzec jest najfajniejszy narciarsko, również w Polsce, bo już dużo słońca, po feriach…więc wtedy będzie też dobry moment na pierwsze ślizgi Maksa. My wzięliśmy Hanię dla frajdy wspólnego spędzania czasu i mimo trudnych warunków spodobało jej się! Gorzej mieli zgięci wpół rodzice 😉
My tez najprawdopodobniej będziemy wtedy w Krakowie, to chętnie się spotkamy, dogramy się mejlowo 🙂
Natalia - tasteaway.pl
Fakt, słońce to to, co lubimy!:) Maks już wtedy będzie miał prawie 3 lata (2,5 miesiące będzie brakowało). Fajnie, że Hani się spodobało, zdjęcia u Was zachęcają, by próbować!!:) odezwę się bliżej terminu na maila! 🙂 miłego weekendu dla Was:)
Szymon Nitka
Ctrl+F “biegówki” – nie znaleziono! 🙁
A jak na miejscu, widać biegaczy na nartach? 🙂
Natalia - tasteaway.pl
Fakt o biegówkach nic nie pisaliśmy, bo głównie śmigaliśmy po stokach, ale ale jak wybraliśmy się na spacer gdzieś po dolinach biegówki jak najbardziej były widoczne!:)