Jesteśmy na miejscu! 🙂 Pierwszy dzień w Gruzji za nami. Pełen gruzińskich pyszności, wina, spacerów po Tbilisi i dłuuugich rozmów, bo ZNÓW spotkaliśmy w Gruzji znajomych. Nie wiem, jak to się dzieje, ale to miejsce ma w sobie jakąś magię: w zeszłym roku przypadkowe spotkanie na lotnisku w Kutaisi, w tym przypadkowa rozmowa na FCB i nagle okazuje się, że i teraz, i rok temu zaczynamy pobyt w Gruzji od biesiadowania z dawno nie widzianymi znajomymi. Sorry, taki klimat. Tu jak widać nawet bez Gruzinów, supra musi być! 🙂 Idealny początek.
Jednodniowy odpoczynek był jak najbardziej potrzebny, bo podróż okazała nieco bardziej męcząco niż oczekiwaliśmy. Zaczęliśmy od samolotu Wizzair na trasie Warszawa – Kutaisi. Lot 3 godziny, więc co to dla nas! Nawet pomimo małego opóźnienia (oczekiwanie na start), lot był łatwy, miły i przyjemny, a Maks grzeczny. Tradycyjnie sprawdziło się kakao/ mleko do picia, chrupki, iPad i ukochane przytulanki. Z uwagi na to, że lecieliśmy Wizzairem dla Maksa wzięliśmy pojemniczek z domowym obiadem, a dla siebie kanapki. Pamiętajcie o tym, jeśli lecicie z dzieckiem, bo w tanich liniach posiłki marne jak się masz, a nawet kanapki są mrożone (bleee!).
W Kutaisi trochę czekania na kontrolę paszportową, a potem raz dwa do autobusu do Tbillisi. Raz dwa dla nas, bo śpieszyliśmy się, by autobus nie odjechał bez nas, ale niestety nie wszyscy pasażerowie potraktowali godzinę odjazdu tak poważnie. Finalnie odjechaliśmy po 22.00 (zamiast o 21.00), a w Tbilisi zawitaliśmy o 2.15. Maks uznał, że sen w marszrutce przyprawiającej o mdłości najwyraźniej był wystarczający, więc w hotelu postanowił urzędować do 5.30… no, tak, to już wiecie – było ciężko! 🙂 Dlatego odpoczynek się należał!
Aaaa, jeśli jak ja macie chorobę lokomocyjną, do trasy Kutaisi-Tbilisi bez aviomarinu nie podchodź!!! 😉 Niech to wystarczy za opis tej “cudownej” podróży.
Jakie wnioski po pierwszym dniu? Kilka, ale powiem tylko jedno, bo zaraz musimy uciekać z hotelu:
GRUZIŃSKA KUCHNIA RZĄDZI!
Do Tbilisi dotarliśmy straaaaasznie głodni. Wyszliśmy z domu o 13.30, więc było za wcześnie na obiad. W samolocie zjedliśmy kanapki, herbatniki, orzeszki i na tym skończyły się nasze zapasy. Na lotnisku w pośpiechu, w Tbilisi o 2.00, więc na kolację chrupki ryżowe i Prince Polo wyszperane w walizce. Trudy i głód zostały wynagrodzone następnego dnia… chaczapuri, pierożki-sakiewki chinkali, bakłażany nadziewane pastą orzechową (uwielbiam!) i gruziński deser pelamushi (troszkę jak kisiel, troszkę jak galaretka, przygotowany z soku z winogron, a na górze oczywiście orzechy).
GDZIE JEŚĆ W TBILISI?
My wczoraj odwiedziliśmy dwa miejsca, w obu było przepysznie, chociaż jedno z nich wybraliśmy całkiem przypadkiem. Drugie już znaliśmy – byliśmy tam ze znajomymi w zeszłym roku. Po krótkim zastanowieniu doszliśmy do tego, że w Gruzji nigdy nie nacięliśmy się, jeśli chodzi o jedzenie. Zawsze było smacznie. Czasem mniej, czasem bardziej, ale SMACZNIE.
Tym razem jedliśmy w restauracji Pastorali na pełnej knajpek uliczce Erekle II. Miłe miejsce, by posiedzieć, pogadać, zrelaksować się np. w drodze między Starym Miastem, a wybraniem się na drugą stronę rzeki do Parku Europejskiego.
Drugie miejsce ma dość trudną nazwę.. UWAGA… Shemoixede Genacvale. Restauracja znajduje się dość niedaleko Placu Wolności, trzeba odbić w jedną z dochodzących do niego ulic i przejść kilkaset metrów, by na ul. Puszkina 8 znaleźć Shemoixede Genacvale. Miejsce jest dość niepozorne, ale na pewno znajdziecie drzwi obklejone zdjęciami jedzenia, schody i w podziemiu sporą restaurację z pysznym i naprawdę tanim jedzeniem. Za 10 chinkali (gwarantują sytość na 100%!) zapłacicie około 10 zł! My wczoraj za wielką ucztę z winem, piwem i ilością jedzenia nie do przejedzenia zapłaciliśmy na jedną parę 55 zł! Żyć nie umierać! 🙂
A jeśli lubicie lody tak bardzo jak Maks, musicie zajrzeć do Luca Polare na ulicy Leselidze 34. Lodziarni Luca Polare jest chyba więcej w Tbilisi, ale Leselidze to uliczka, którą na pewno będziecie przechodzić. Prowadzi od Placu Wolności w stronę Katedry Sioni i tętniącej życiem uliczki Erekle. Kolejki i tłum ludzi niezmiennie świadczy, że to chyba najlepsze lody w Tbilisi! Za pistacjowe dam się pokroić! 🙂 A Maks… zobaczcie sami…
A dziś? Zaraz opuszczamy hotel i do 20.00 włóczymy się po mieście.
Noc spędzimy w pociągu do Erywania. Trzymajcie kciuki! 🙂
* post powstał we współpracy z marką VARTA
12 Comments
justabrr
Ekstra znów być na Kaukazie 🙂
Natalia - tasteaway.pl
Oj tak, super 🙂 fajnie było znów się przejść uliczkami Tbilisi, ugryźć chaczapuri i napić winka gruzińskiego 🙂 A teraz nowości – Armenia! Zobaczymy czy dorówna Gruzji 🙂 A Wy planujecie kiedyś powrót na Kaukaz? 🙂
justabrr
Na pewno wrócimy, Kaukaz Północny może…ale z naszą częstotliwoscią podróży, to pewnie minie trochę czasu…miłego smakowania!
Natalia - tasteaway.pl
Wy za to, jak widzę na TupTam, odkrywacie więcej terenów w PL 🙂 dzięki i mam nadzieję, że do zobaczenia za czas jakiś gdzieś w Krakowie/ Warszawie / wherever! 🙂
Ewa
Piękne opisy ale poprawcie proszę te churchele . Wiem, że jak pokażecie na bazarze palcem to sprzedadzą Wam wszystko bez względu na nazwę, ale takie błędy rażą, zwłaszcza na blogu reklamującym się jako “najbardziej popularny blog podróżniczo-kulinarny w Polsce”.
Natalia - tasteaway.pl
Hey Ewa! dzięki za miłe słowo o opisach 🙂 rozumiem, że poprawna forma to ta, którą linkujesz – czurczchele? W takim razie podmienimy – dzięki za konstruktywną uwagę 🙂
Ewa
Ależ proszę 🙂