Gdy lata temu wtedy jeszcze w TNS OBOP, robiliśmy jedno z badań na temat trendów wśród młodych ludzi, pamiętam, że podzieliliśmy ich na dwie grupy. Grupy wynikały z ich wypowiedzi i podejścia do życia – mała stabilizacja oraz worek bez dna. To badanie już ma 10 lat, a ja nadal ten podział pamiętam. Dlaczego? Bo zawsze totalnie utożsamiałam się z workiem bez dna.

 

 

Utożsamiałam się z nim w 2008 i robię to nadal w 2019. Worki bez dna wiecznie chcą więcej, bardziej, mocniej. Robią milion rzeczy, nie potrafią się zatrzymać, poznają, idą na przód, zaliczają wpadki, ale ciągle gonią do przodu. To ja. Czasem bycie workiem bez dna wykańcza. Na przykład wtedy, gdy bierzesz na siebie za dużo pracy, a weekend przebalowałeś, zamiast odpocząć. Ale przecież wiesz jak jest – chcesz mieć wszystko!

Workiem bez dna jestem też w podróży. Uwielbiam poznawać, oglądać, zwiedzać, chłonąć. WSZYSTKO! Od lat to ja robię nasze plany zwiedzania  – tak było jeszcze grubo przed dziećmi i przed blogiem. Plan miasta w rękę i zaznaczanie trasy. Dziś zrobimy to i to, a jutro to…. i może jeszcze to. Musimy zjeść w tej knajpce, w tej cukierni i na koniec zajrzeć tam na lody. Jedzenie trochę odpuściłam  i przekazałam tę dziedzinę Łukaszowi – sprawdza się w niej jak nikt inny. Ale nadal chcę jak najwięcej! Łukasz czasem mówi, że to przez bloga – że chcę jak najwięcej zobaczyć, zjeść, poznać, by potem zrobić jak najlepszy przewodnik. Trochę tak.. Ale trochę to po prostu moja wina 😉 Bo jak tu być gdzieś i nie zrobić TEGO? Przecież MUSZĘ!

Workom bez dna ciężko jest odpuścić. Ciężko jest się lenić. Tym bardziej, jak są w takiej sytuacji jak my. Docierasz do Kuala Lumpur i nagle bombarduje Cię milion wiadomości. Obejrzyj widok na miasto z wieży telewizyjnej, zabierz dzieci do Birds Park, wjedź na Petronas Twin Towers, zjedz na nocnym targu, zobacz Kampung Baru, zobacz Little India, zjedz malajskie w Madame Kwan’s, idź na pierożki do Din Tai Fung, tu masz cudowny park z basenem dla dzieci, a tam ze ścieżką wśród drzew, koniecznie Batu Caves, a może zoo z dzieciakami, a przecież jeszcze chciałaś zabrać ich do Kidzanii, czego nie zdążyliście zrobić w Singapurze… Milion pomysłów! I ja bym tak bardzo chciała to wszystko zrobić, zobaczyć, zjeść, poczuć, ale wiecie co? Czasem uczę się odpuszczać… nie bez powodu 🙂

Uczę się odpuszczać dla nich. Dla tej dwójki małych podróżników, którzy i tak są super dzielni. Zasuwają po mieście w upale, chociaż nie zawsze im się chce (zwłaszcza jak nie ma nic ciekawego z ich perspektywy do oglądania – to Maks), siedzą grzecznie w wózku, chociaż pewnie woleli by biegać po parku – to Jagoda. Znoszą długie loty, a czasem podróże składające się z miliona odcinków – tak jak ostatnio z Koh Rong Samloem w Kambodży do Kuala Lumpur. Niby “blisko”, a najpierw łódka, potem czekanie na speed ferry, potem podskakujące na falach speed ferry, szukanie taksówki, wlokąca się w korku taksówka, lotnisko, samolot i kolejna taksówka około godziny z lotniska do hotelu w Kuala. W podróży od 8 rano do 18.. Można mieć dość? Można! Uczę się odpuszczać i wybiorę zamiast zwiedzania plac zabaw, a zamiast próbowania specjałów lokalnej kuchni, pójdziemy na sushi, bo Maks kocha sushi, a Jagoda udon. Pójdziemy do Din Tai Fung w centrum handlowym obok, bo kochamy je wszyscy. Zrobimy sobie dzień lenia tak jak wczoraj.

Nigdy z powodu dzieci nie odpuściliśmy podróży. I Was też do tego zawsze zachęcamy i nigdy nie przestaniemy. Zawsze pamiętam jednego z moich respondentów, który podczas badania dla biura turystycznego, powiedział mi – “żona kiedyś lubiła zwiedzać, sporo podróżowaliśmy, ale odkąd mamy dziecko jeździmy tylko do hoteli z basenem i prawie nie zwiedzamy”. To zdanie mocno zapadło mi w pamięć. Tak jak ten worek bez dna. To ja lubię podróżować. To ja to lubiłam nim w moim życiu pojawił się Maks. Lubiliśmy to robić we dwoje. W początkowym okresie jest to proste – z niemowlakiem w wózku czy nosidełku nadal można bardzo wiele. Nie ma swoich oczekiwań, nie ma swojego zdania, może odpoczywać i spać, kiedy chce. Dla nas i z Maksem, i z Jagodą podróże z bobasem były łatwe. Myślę, że dla wielu osób byłyby, gdy się otworzyły. Z czasem jednak te małe stworzenia, które przecież wyszły z nas i są takie jak my, mają swoje plany, oczekiwania, ulubione sposoby spędzania czasu. I chociaż nadal jestem przeciwna wakacjom tylko nad basenem, bez zwiedzania czegokolwiek, bo to nie ja, to uczę się odpuszczać. Czasem okazuje się, że ciągnie to za sobą masę plusów – zadowolone dzieci, ja bardziej wypoczęta, więcej energii na kolejny dzień, mniej awantur między dziećmi, bo zmęczone, upał, bo iść trzeba, a nie się bawić. A kolejnego dnia można wrócić do zwiedzania.

Po wczorajszym dniu lenia, dziś ruszymy na miasto. Zobaczymy coś nowego, ale na obiad znów pójdziemy do Din Tai Fung. W końcu to nasz ostatni dzień w Azji – musimy zrobić to, co lubimy najbardziej 🙂 A inne rzeczy możemy odpuścić 😉

Dajcie znać, jak jest u Was? Worek bez dna czy czasem odpuszczacie? 🙂