O tym, że Kraj Basków to mekka dla wszystkich smakoszy wiedzieliśmy od dawna. Zarówno w większych miastach, jak i małych miasteczkach je się nieustannie, a każdy, kto choć trochę zna te regiony, powie Wam: „País Vasco? Se come muy bien alli!” (Kraj Basków? Tam to można dobrze zjeść!). O tym, co jeść na co dzień i dlaczego Euskadi tak bardzo zachwyca kulinarnie jeszcze Wam napiszę, ale Kraj Basków to też jedyny region na świecie, który można się pochwalić aż 2 restauracjami w pierwszej 10-tce najlepszych restauracji świata wg cenionego 50 World’s Best Restaurants.
Jedną z nich jest Mugaritz, która w baskijskiej Errenterii działa już od 1998 roku pod wodzą szefa kuchni Adoni Luis Aduriza. W 2000 roku dostali pierwszą gwiazdkę Michelin, 5 lat później mogli pochwalić się dwiema. Swojej pozycji w rankingu najlepszych restauracji świata twardo bronią od lat! Ostatnio znalazłam zdjęcie listy, które zrobiła w 2011 roku i wtedy również zanotowałam sobie właśnie baskijskie Mugaritz. Niesamowite, że udało nam się tam dotrzeć! Tutaj brawa dla Łukasza, bo to on załatwił nam stolik, specjalnie z okazji moich urodzin. Dlaczego takie miejsce? Po co, jeśli kolacja tu kosztuje baaaaardzo dużo, a w Kraju Basków tyle innych, pysznych miejsc? Bardzo chcieliśmy się przekonać, jak jest w takiej restauracji, uznawanej za ścisły top światowej gastronomii. Ostatnio restauracje typu „fine dining” zwykle nas rozczarowują, gwiazdki Michelin też nie zawsze wydają się warte swoich cen i coraz częściej bardziej smakuje nam w zwykłych miejscach, stawiających na smak i prostotę. Liczyliśmy jednak, że tutaj na nowo przeżyjemy zachwyt sztuką kulinarną wysokich lotów.
W sobotni wieczór ruszyliśmy z San Sebastian do Errenterii. Mugaritz, ukryte gdzieś wśród baskijskich wzgórz, wygląda dość niepozornie. Niewielka tabliczka i spory, w typowym w tej okolicy stylu. Przez okna jednak od razu widać, że na kuchni uwija się tłum i od razu wiesz, że jesteś w odpowiednim miejscu.
Znajduje się nieco z boku, ma w sobie jakąś tajemnicą, co tym bardziej wzmacnia wrażenie, że zaraz będziesz uczestniczyć w czymś niesamowitym, wyjątkowym. Wystrój sali prosty, minimalistyczny podobnie jak ubrania obsługi. Wszyscy są mili, uśmiechnięci, otwarci na gościa, nie ma tu czegoś, co mnie zawsze irytuje w ekskluzywnych restauracjach – nie ma spiętych kelnerów, których zachowanie aż Cię krępuje. Tutaj jest przyjemnie. Dopytują o alergie, o to, czego nie możemy jeść – ja z oczywistych względów rezygnuję z surowych ryb, owoców morza i surowego mięsa.
Czeka nas 25 DAŃ, a każde z nich to niespodzianka!!! Nie bójcie się – porcje są maleńkie 🙂 Niektóre na 1 gryz, inne na dwa lub trzy. Niezależnie od wielkości porcji, trzeba przyznać, że tak obszernego menu degustacyjnego jeszcze nie jedliśmy – zwykle to 5, 8, rzadko 10 dań, a do tego ewentualnie amuse bouche czy różne, niewielkie przerywniki między daniami. Goście w Mugaritz nie wiedzą, co ich czeka, nie dostają menu, za to dostają przykazanie, by jeśli to tylko możliwe, dania jeść rękami – do większości sztućców nawet nie ma! Brzmi całkiem ekscytująco… tym bardziej, gdy dowiadujesz się, że na kuchni pracuje aż 45 osób!
Zaczyna się przepysznie. Na naszym stoliku ląduje coś, co wygląda jak mały chlebek, a okazuje się chlebem.. z ziemniaka, który moczysz w aromatycznym, ciepłym serze. Banał, ale smakuje bosko! Czyżby Mugaritz stawiało na prostotę? Pozostałe dania są przeróżne. Niektóre zachwycają smakiem, inne pomysłem, jeszcze inne wyglądem. Są jednak też takie, które zjadasz, ale wiesz, że wolałbyś zjeść dobry makaron czy prawdziwą włoską pizzą :)… albo takie których wcale nie chcesz zjeść jak chociażby dla mnie mrożony mech, a na nim ślimaki. Albo takie, których teraz, po 3 tygodniach, nawet nie pamiętamy. Z zaskoczeniem zgodnie stwierdzamy, że najbardziej zapadają nam w pamięć te proste połączenia – ziemniak z serem, cudowny pieczony czosnek do wyciskania na chrupiącą grzankę, krewetka z posmakiem espresso czy deser nawiązujący smakiem do truskawek ze śmietaną.
Wiele innych dań nie zapada nam w pamięć – wiemy, co było dla nas pyszne, interesujące, a co mniej, ale ciężko odtworzyć nam konkretny smak. Na pewno natomiast na długo zostaje w pamięci tutejsze petit fours. Pod koniec wieczoru na każdym stoliku pojawia się wieża składająca się z drewnianych miseczek-pojemników z dziwnymi znakami. Dowiadujemy się, że każdy pojemnik i jego zawartość reprezentuje jeden z siedmiu grzechów głównych. Można się pobawić i samemu zgadywać, co jest co. Można też rzucić okiem na menu i od razu wiedzieć, co jest pychą, gniewem czy pożądliwością. Wśród słodkich przekąsek od razu dostrzegamy obżarstwo – to miseczka pełna małych nachosów. Idealnie przedstawiono również pychę – jako puste od spodu czekoladki. Świetny pomysł, by z czegoś tak zwykłego jak petit fours uczynić intrygujące doświadczenie.
Wizyta w Mugaritz dla nas, mocno zainteresowanych gastronomią, smakami, teksturami, podejściem do kuchni, do składników, była na pewno ciekawym przeżyciem. To spektakl, podobnie jak kulinarnym spektaklem jest wizyta w Atelier Amaro. Warto w tej sztuce uczestniczyć od czasu do czasu, jeśli naprawdę to Was interesuje. Jeśli nie, w Kraju Basków jest cała masa miejsc, gdzie zjecie świetne, proste jedzenie… zdecydowanie tańsze, bo kolacja (+4 kieliszki wina) kosztowała nas 478 euro! Duuuużo! Czy warto było aż tyle wydać? Nie jestem przekonana… Myślę, że nam, jak na razie, ta jedna restauracja z pierwszej dziesiątki najlepszych restauracji świata wystarczy i na chwilę obecną zdecydowanie wolimy poszukiwać pysznych smaków w prostocie 🙂
Mugaritz nie musicie zatem notować na liście do odwiedzenia, ale koniecznie zanotujcie sobie KRAJ BASKÓW – obejrzyjcie i poczytajcie TU 🙂 Wkrótce opowiemy Wam również o tym, co w Kraju Basków warto jeść 🙂
5 Comments
Agata Smółko
Czekałam na wielkie woooooow a tu tak… Fakt faktem, że dania wyglądają pięknie, nawet te ślimaczki 🙂 Ale skoro szału nie ma to wolałabym wrócić do Białego Królika! Tam nie tylko pięknie wyglądało, ale i smakowało. Zupa serowa chodzi za mną do dziś… 🙂 No i zdecydowanie inna półka cenowa 🙂 Mówisz, że warto odwiedzić Amaro?
Natalia
Forma faktycznie super, ale smakowo jak widać nie wszystko nas rzucało na kolana 🙂 a Biały Królik jak my byliśmy to też miał i to, i to – formę i smak 🙂 Amaro to też teatr – ciekawe przeżycie, niektóre potrawy boskie, niektóre trochę mniej;)
Wolves On The Road
Cena zabójcza. Podobają mi się drewniane miseczki ale mimo to normalnych grzeszników nie stać na taką kolację. Dobry pomysł z tymi miseczkami drewnianymi!
Cieszę się, że mieliście okazję tam zjeść i podzielić się tym na blogu. Takim smakiem się obejdę 😉
Natalia
🙂 też uważam, że to sporo. Tak jak napisałam, raz można, by zobaczyć, jeśli ktoś jest mocno zainteresowany kuchnią, ale wystarczy 😉 czasem można zjeść pysznie i jak król za 50 euro 😉
Wolves On The Road
Dokładnie tak 😉