Hong Kong wybraliśmy celowo. Wszystkie nasze podróże po Azji zaczynaliśmy od Bangkoku. Zawsze na początek była chińska dzielnica, pad thai, tajskie piwo i mango sticky rice. Bangkok traktowaliśmy jak rozbieg przez dalszym zwiedzaniem. Byliśmy już kilka razy, więc nie było stresu, że pokonał nas jet lag i nie zdążyliśmy zwiedzić tego, co chcieliśmy. Tym razem jako miejsce na rozbieg wybraliśmy Hong Kong. Idea była taka sama: już raz byliśmy, pozwiedzaliśmy, teraz na spokojnie: włóczenie, jedzenie i przyzwyczajenie siebie i dzieci do innej strefy czasowej.
Na razie idzie nam słabo 🙂 Jest prawie 5-ta rano, a nikt nie śpi. Dzieciaki spały w innym trybie. Ja nie śpię od północy. Nie śpię, więc piszę 🙂
Do hotelu dotarliśmy o 23.00 Hotel już przetestowany wcześniej – L’hotel Elan. Polecamy. Kawałek od głównych atrakcji, ale jedzie się szybko, hotel mega przyjemny, dobre śniadanie, a cenowo lepiej niż gdzieś w okolicy Central czy Tsim Tsa Tsui. Po przylocie wyskakujemy na szybki posiłek – za to też kocham Azję – nawet o późnej porze znajdziesz miejsce, gdzie wszyscy siedzą i jedzą jakby była pora obiadu. My trafiamy do knajpki Hung To Cafe nieopodal i zajadamy pieczoną gęś, kaczkę i kurczaka w sosie sojowym. Ryż, smażony pok choy z czosnkiem i lokalne piwo. Jej, taki pierwszy posiłek smakuje tak bosko!!!
Chcemy być cwani i myślimy, że przechytrzymy jet lag. W końcu jest 23, gdy docieramy do hotelu, jakaś 1.00, gdy po kolacji próbujemy położyć dzieciaki spać. Udaje się, ale na krótko… Jet lag, stary przyjaciel, sprawia, że chyba uznają to za drzemkę, nie za nocny sen. Od jakiejś 3.30 Jagoda jest na nogach. O 6.30 otwieramy bufet śniadaniowy. Ma to swoje plusy – świeżutkie dim sumy i widok na Hong Kong budzący się do życia 🙂 (recepcja hotelu znajduje się na 35 piętrze i widoki na miejską dżunglę są stamtąd niesamowite!)
Dzień chcemy spędzić włócząc się po starych kątach i jedząc dim sumy. Zostajemy w regionie Kowloon i ruszamy w okolice dzielnicy Mong Kok. Kolorowej, barwnej, zatłoczonej. Kilka przystanków metrem i wysiadamy na Prince Edward. To tu kawałek od wyjścia z metra znajdziecie sławne One Dim Sum. Bodajże w 2012 wyróżnione gwiazdką Michelin, nadal notuje kolejki i trzeba odstać swoje, by wejść do niewielkiego lokalu i zajadać różności podawane w małych bambusowych koszykach lub na talerzykach. Czekamy ponad godzinę, ale jest warto! Jeśli nie chcecie stać w kolejce, obok całkiem zacne dim sumy znajdziecie w Famous Dim Sum. Pisałam o nich TU.
A One Dim Sum koniecznie spróbujcie klasycznych pierożków z mięsem, naleśniki z mąki ryżowej z wieprzowiną i przeróżnych pierożków zawiniętych w bean curd skin, czyli w skórkę tofu. U nas rzadko spotykane, tu bardzo popularne. Na koniec pyszne małe zawijasy z mango, obsypane wiórkami kokosowymi. Mniam!
Po jedzeniu ruszamy wielką Nathan Road w stronę Mong Kok. W tej okolicy znajdziecie giełdę kwiatową, giełdę ptaków (Bird Market), a na Tung Choi Street giełdę złotych rybek (Godlfish Market) wygląda to dość niesamowicie – masy torebek, a w nich różnokolorowe rybki. Dwa kroki od nich sklepy, gdzie w klatkach i boksach siedzą też małe pieski i koty. Zupełnie inaczej niż u nas! Krążąc po ulicach zaglądamy na słodkie bułki, polecane przez Marka Wiens (kojarzycie jego filmiki?). Są boskie!
Całkiem przypadkiem trafiamy też na Fa Yuen Street Market. W zasadzie rozglądam się za toaletą dla Maksa i tak wypatruję znaczek “toalety” wśród stoisk z rybami, mięsem i przeróżnymi azjatyckimi przysmakami. Wchodzimy się rozejrzeć. To mały bazar, ale jakoś automatycznie przywodzi na myśl rybne królestwo, czyli Tsukiji w Tokio.
Chcę iść na piechotę aż do Tsim Sha Tsui, skąd odpływają promy z Kowloon (Koulun), na którym się znajdujemy na wyspę Hong Kong. Niestety tym razem energii nie starcza. Zaliczamy stragany na Mong Kok, gdzie można kupić chyba wszystko! Ubrania, koszulki piłkarskie, głośniki w przeróżnych kształtach, spinnery w przeróżnych kształtach, pałeczki i całą masę gadżetów. Ja bym brała!
Ze stacji MTR Yau Ma Tei łapiemy metro do Causeway Bay (z 1 przesiadkę) – Maks wymarzył sobie obiad w Din Tai Fung. Zjadamy pierożki, na chwilę przed tym jak pochłonie nas wszystkich jet lag..
CDN…
Tu jesteśmy na mapie 🙂
A tu metro w Hong Kongu 🙂 My mieszkamy przy Ngau Tau Kok 🙂
9 Comments
Kamila (readyforboarding.pl)
Mimo, że nie jestem fanką kuchni azjatyckiej to zrobiłaś mi smaka 😀
Udanego wyjazdu 🙂
Natalia Sitarska
Dzięki 🙂 jak widać nadrabiam braki w odpisywaniu ;))) my kochamy azjatyckie, więc jesteśmy w raju 🙂 teraz na Tajwanie również!:)
Agata S
Jadłabym wszystko!!!! 😀 Więc póki co pożeram zdjęcia 🙂 Jak cenowo w tej restauracji One Dim Sum? Widoki z hotelu naprawdę ekstra. Dogadujecie się po angielsku? Nie ma z tym problemów? Ściskam!
Natalia Sitarska
🙂 Hey! nie jest źle cenowo – może HK nie jest najtańszy, ale do przeżycia:)koszyk dim sumów zwykle 10-20 zł w zależności, co jest w środku 🙂 za to na tajwanie za 5 koszyków pierożków i zupę zapłaciliśmy 22 zł!!! wyobrażasz sobie??? 🙂
z angielskim różnie, chociaż w HK lepiej niż teraz na Tajwanie, ale zawsze jakoś na migi się da + Łukasz ma jakąś aplikację, co mu np. adresy i nazwy na chiński tłumaczy ;)))
mariposa linda
Wspaniale, my lecimy tam niedługo, więc będę śledzić posty ze zdwojoną uwagą :)))
Natalia Sitarska
🙂 Kiedy się wybieracie? 🙂 Muszę się zabrać za przekrojowy post co zobaczyć na podstawie tego, co widzieliśmy teraz i tego, co zwiedzaliśmy w styczniu 2015:)
mariposa linda
Lecimy już za miesiąc – początkiem lutego 🙂
Natalia Sitarska
Mam motywację zatem, by napisać 🙂 Teraz do 15.01 kończę po nocach ważny raport, ale potem nadrabiam blogowe zaległości 🙂 ile będziecie w HK? Coś jeszcze w okolicy w planie? 🙂
mariposa linda
W HK będziemy w sumie 2,5 dnia mniej więcej, bo stamtąd lecimy na Filipiny i do Wietnamu 🙂