W Czarnogórze jak dotąd spędziliśmy 3 dni. Przez burze, ulewy i gigantyczne korki dotarliśmy w piątek z Dubrownika, którego niestety wcale nie zobaczyliśmy z uwagi na warunki pogodowe. Lało gdy dojeżdżaliśmy, lało rano, lało w południe. Pominę przykry fakt, że w czwartkowy wieczór szukaliśmy hotelu w Dubrowniku przez ponad 2 godziny jeżdżąc z miejsca na miejsce aż w końcu jedyne JEDYNE miejsce, jakie znaleźliśmy w otwartym o tej porze hotelu to pokój za 150 euro. Niewątpliwie najgorzej wydane pieniądze podczas tego wyjazdu! Ale spanie w cztery osoby, z trzylatkiem w foteliku, w samochodzie pełnym bagaży niestety nie wchodziło w grę…
Czarnogóra również powitała nas ulewą. Za bazę na pierwsze dni obraliśmy Budvę, którą przewodnik opisywał całkiem pozytywnie – urocza starówka, cytadela, piękne widoki, plaża. Pierwsze wrażenia troszkę nas zbiły z tropu… duże miasto, zbyt wiele dużych budynków, coś się buduje, dźwigi, a tej uroczej starówki nawet nie widać! Nasz apartament okazał się całkiem przyjemny, ale obiecywany widok na morze wyglądał zdecydowanie inaczej niż na Bookingu, bo między nami, a morzem wyrosła cała masa brzydkich budynków. Z nadzieją ruszyliśmy do restauracji rybnej, podobno najlepszej w Czarnogórze. Niemiły kelner, kalmary zdecydowanie przesmażone, po smaku wnosimy, że pewnie szykowane w starym tłuszczu, makaron dla Maksa nijaki, aż ciężko namówić go, by zjadł więcej niż 5 łyżek, kalmary grillowane też na kolana nie rzucają. I maaasa Rosjan wokół. Głośno, szybko, obsługa bez zaangażowania wrzuca na stół kolejne potrawy. Wokół promenada, a tam kebaby, naleśniki i festyn gorszy niż u nas we Władysławowie. Pocieszamy się, że to przedmieścia Budvy – może w centrum jest lepiej? Następnego dnia ruszamy do centrum i na starówką (Stari Grad)! Najpierw znów nadmorska promenada. W restauracji kelner odburkuje, że „mussels today no”, „vongole today no”, only „ribny filet” dziś. Na potrawy czekamy 100 lat, makaron z owocami morza słaby – ot jakaś mieszkanka owoców morza, 2 małże, 3 małe krewetki, kawałek kalmara, podany z parmezanem, a przecież wiemy, że makaronów z owocami morza z parmezanem z założenia się nie podaje. Jeśli zatem proponują włoskie potrawy, niech zrobią to poprawnie! kalmary lepsze niż dzień wcześniej, ale szału nie robią. Grunt, że Maksowi pomidorowa smakuje! A gdy przychodzi do rachunku, za obiad płacimy niewiele mniej niż we Włoszech! Podobnie wysokie ceny, nie idące w parze z jakością, wszędzie. Świat się kończy! Ostatnia nadzieja to starówka: niby są wąskie uliczki, niby jest cytadela z końca XV wieku, ale jest tłoczno, a naprawdę pięknych miejsc jak na lekarstwo. Nawet przy urokliwej Cerkwi Święte Trójcy rozstawili jakieś metalowe trybuny. Chodzimy, szukamy czegoś, co nas zachwyci, ale niestety… Na pobliskiej plaży brudno, zapuszczone toalety, mało przyjemnie. Powrót do domu przez deptak obstawiony kolorowymi straganami, znów kebabem, naleśnikami, zeschniętą pizzą i kolorowymi podróbkami. Jedyny pozytywny akcent: mały punkt ze świeżymi sokami! Bierzemy kilka i wszystkie są pyszne! Na kolację wracamy do domu i myślimy, co dalej! Pierwsze zetknięcie z Czarnogórą w Budvie troszkę nas przeraża… chcemy urokliwych miejsc, a nie taniego festynu w tłumie mało wymagających turystów. Mimo, że na zdjęciach kilka ładnych miejsc udało się uchwycić, Budvy nie polecamy. Nie traćcie czasu – tyle piękniejszych miejsc w okolicy!

Stari Grad w Budvie

cytadela – atrakcja dla chłopaków i fajne widoki

armata = szał 🙂

najlepszy widok z cytadeli na Budvę

i ten mniej lubiany: wieżowce i dźwigi

w drodze na plażę

zniechęcający widok na plażę z jednej nadmorskich restauracji
W niedzielę czym prędzej uciekamy z Budvy. Kierunek: podobno piękna zatoka Boka Kotorska, miasteczko Kotor, które urodą może konkurować z Dubrownikiem, Herceg Novi oraz zniszczony przez trzęsienie ziemi w 1979 roku, jeszcze nie odkryty przez masową turystykę, Perast.
Z Budvy do Kotoru mamy około 25 km. Początkowo trasa nie zachwyca, ale gdy docieramy nad Zatokę jest cudownie. Góry kąpią się w wodach Boki Kotorskiej, a na ich tle czerwone dachówki domów wyglądają pocztówkowo! Maks zasypia, więc postanawiamy najpierw ruszyć najdalej – do Herceg Novi, jakieś 45 km od Budvy. Trasa jest przepiękna. Cały czas nad Zatoką, kamienne domy, cisza, spokój, idealna sceneria do romantycznego filmu czy do teledysku o letniej miłości. W Lepetane wjeżdżamy na prom , którym po 5 minutach docieramy do Kamenari. Stamtąd rzut beretem do Herceg Novi.

niesamowicie – okolice Kotoru

odjazd z Lepetane w stronę Kamenari
HERCEG NOVI
Samo Herceg Novi jest dwojakie – z jednej strony nowsze budynki, nie wszystkie szczególnie urodziwe, deptak i znów stragany. Z drugiej strony jest spokojnie, nie ma tłumów, czuć prawdziwie wakacyjny klimat. Idziemy nadmorską promenadą aż do ruin twierdzy Forte Mare, tam skręcamy na starówkę.
W miasteczku twierdz mamy kilka, więc zwiedzanie z kilkulatkiem, który pragnie być rycerzem i chce walczyć ze smokami jak najbardziej na miejscu. Samo miasteczko założono pod koniec XIV wieku, przez lata znajdowało się pod panowaniem Turków, chwilowo również Hiszpanów, a od 1797 do 1918 rządzili nim Austriacy. Stare miasto Herceg Novi jest urokliwym miejscem na niedzielny spacer – puste uliczki, leniwie wylegujące się koty, którym tylko Maks przeszkadza w drzemce, kamienne schodki, niewielkie kościółki i cerkwie. Cudowne widoki na Bokę Kotorską można podziwiać z murów twierdzy Kanli Kula, zbudowanej przez Turków w XV wieku. Chodząc po starówce zatoczyliśmy koło i z powrotem przy ruinach twierdzy Forte Mare. Obok znajdziecie niewielką, żwirową plażę. Nie jest szczególnie piękna, ale jeśli podróżujecie z kimś, kto ABSOLUTNIE KONIECZNIE musi iść na plażę jak Maks, skorzystajcie z okazji! Przy Forte Mare znajdziecie też całkiem przyjemną, zacienioną restauracyjkę Tre Lipe. Kalmary nadziewane szynką i serem smakują świetnie!

leniwe popołudnie na jednym z głównych placów Starego Gradu

charakterystyczna wieża zegarowa

pięknie położona twierdza Kanli Kula

widok z twierdzy Kanli Kula

knajpkę Tre Lipe na pewno znajdą Wasze dzieci 🙂

nadziewane kalmary w Tre Lipe
Z Herceg Novi późnym popołudniem ruszyliśmy dalej. Drogą wzdłuż Tivatski zaliv i Risanski zaliv dotarliśmy do Perast, miasteczka, na które zwróciliśmy większą uwagę studiując przewodnik dzięki komentarzowi czytelniczki – Ewka, dziękujemy! 🙂 Jej komentarz zachęcał lepiej niż niejeden przewodnik: „ Nie umiem w krótkim poście opisać jego uroków. Jestem w nim po prostu zakochana. W ciągu dnia, kiedy na głównej (a właściwie jedynej) ulicy kłębi się tłum turystów, nie różni się od innych, urokliwych miasteczek adriatyckiego wybrzeża. Ale wystarczy pozostać w nim troszkę dłużej, aby poczuć to “coś” wyjątkowego. Już dziś nie możemy z mężem doczekać się przyszłych wakacji, żeby znów, po raz kolejny posmakować kremu z krabów w restauracji Skolji lub w Armonii zamówić kalmary nadziewane kalmarami. Mmmm, pyszne!”. Całkiem przypadkiem dotarliśmy do Perast właśnie wieczorem. Ściemniało się, niewielka promenada wzdłuż wybrzeża była prawie pusta, nad zatoką cudne restauracje, idealne na romantyczny wieczór, kamienne domy, niektóre przerobione na hotele, niektóre całkiem zniszczone po trzęsieniu ziemi z 1979 roku, zarośnięte zielenią, wprowadzają do miasteczka niesamowitą atmosferę. Do Perast warto zajrzeć również z uwagi na wysepki z kościołami na środku Boki Kotorskiej, które właśnie stąd widać najlepiej. Wyglądają niesamowicie! A w Skolji mi najbardziej smakowała zupa rybna z warzywami 🙂

zachwycające Perast

wysepki z kościołami

idealne miejsce na wieczorny spacer

czas się zatrzymał
Po pierwszym rozczarowaniu, Czarnogóra nas zachwyciła. Urokliwymi miasteczkami, zapierającymi widokami nad Boką Kotorską, spokojem! Już nie chcemy uciekać, chcemy dalej odkrywać – ruszamy do Kotoru, a potem w stronę dawnej stolicy Cetynii i na południe, by zobaczyć kolejne perełki nad Morzem Adriatyckim.
Za nami już tydzień na Bałkanach – to na pewno miejsce, które będziemy polecać, które zachwyca i przyciąga. Mostar, Sarajewo, młyny na Plivie, Perast to nasze mocne punkty. Drogi czasem dają się we znaki, bo kręte i górskie, ale Bałkany to miejsce przyjazne do zwiedzania i co więcej, przyjazne dla rodziców z dzieckiem. Za nami też tydzień podróżowania z HTC One (M8). Nie nosimy aparatu, nie zmieniamy obiektywów. Zdjęć robimy jeszcze więcej niż wcześniej i przyznaję, że czasem się kłócimy: “Ej, daj mi HTC, ja też chcę coś wrzucić na Insta, ja też chcę porobić zdjęcia!” 🙂 Jak wychodzą zdjęcia, widzicie sami! 🙂 Naszym zdaniem, w przeciwieństwie do wielu innych fotek z telefonu, te wyglądają dobrze i na telefonie, i na komputerze. Więc ustawiamy parametry, wybieramy doświetlenie, kadrujemy, rozjaśniamy i robimy po kilkadziesiąt i więcej fotek dziennie! Więcej o tym, jak HTC wspierał nas w podróży jeszcze napiszemy! 🙂
* Post powstał we współpracy z marką HTC. Wszystkie zdjęcia zostały wykonane telefonem HTC One (M8).





13 Comments
marta.
Takie same odczucia mam po naszej wyprawie do Czarnogóry.
Ceny dość wysokie i dziki tłum w większych miastach.
Ale widoki.. coś niesamowitego! Na pewno kiedyś jeszcze tam pojedziemy 🙂 pozdrawiam
Natalia - tasteaway.pl
Tak, wysokość cen zaskakuje! a pod względem tłumów chyba najlepiej szukać tych mniej odkrytych miasteczek jak właśnie Perast 🙂 aż żałowaliśmy, że na bazę do spania wybraliśmy Budvę, chociaż z uwagi na lokalizację jest najlepiej – w miarę blisko wszędzie … dziś wyjeżdżamy z Budvy i najpierw ruszamy do Kotoru – tam pewnie też tłumy, ale liczę właśnie na te boskie widoki 🙂
Maciej Kowalczyk
Kotor Was pewnie zachwyci. Dubrownik koniecznie do nadrobienia (mimo tłumu turystów miasto-perła, zabytki, jedzenie owoców morza w porcie, lody – bajka).
Byliśmy w zeszłym roku w Budvie. Mieliśmy identyczne odczucie. Pełno Rosjan, którzy nie są raczej wymagający. Niestety i wielu naszych rodaków świetnie się tam czuje (kebaby, pizza na kawałki, piwo w plastikowych 2l butelkach). Budvę traktowaliśmy jako bazę wypadową. Kilka razy nacięliśmy się na turystyczne knajpy przy wybrzeżu (np, na Starówce jedliśmy kalmary w dziwnie pustym lokalu na uroczym placyku, okazało się to błędem) Na miejscu można mimo wszystko znaleźć fajne knajpki (my korzystaliśmy z rad lokalsów i TripAdvisora), m.in. Parma (bardzo tanio, jedzenie boskie – takich mięs grillowanych nie jedliśmy nigdzie – bodaj 12 euro za wielki talerz mięsiw dla 2-3 osób, obsługa przemiła, jadają tu Czarnogórcy i Serbowie), Kuznica (nieco droższa, ale jedzenie znakomite). Gotowaliśmy sobie też sami, bo miejski targ (w drodze na Stare Miasto) ma bogaty wybór owoców morza i innych lokalnych przysmaków (owoce, sery, wędliny niczym włoskie prosciutto, nalewki).
Co do wycieczek plażowych to warto (teraz już pewnie za późno) popłynąć na wysepkę obok (widoki jak z Tajlandii) albo pójść w lewo (obok obrzydliwego budowanego od 20 chyba lata hotelu) w stronę Svetego Stefana, w drodze znajdziecie sporo ładnych, dość pustych plaż. Są tam też miasteczka, gdzie bez trudu można znaleźć dobre knajpki rybne. Im bliżej Stefana tym więcej bogatych Rosjan i innych nacji, tam są plaże zamknięte (50 euro wstęp!), ale jest tam też bardzo dobra (ponoć) restauracja (jednak ceny bardzo wysokie).
W Czarnogórze polecam odbicie od brzegu, bo w głębi kraju są cuda – górskie monastyry, kanion rzeki Tary czy park narodowy Durmitor (trochę jak Yellowstone). Klimat zmienia się co 50 km.
Natalia - tasteaway.pl
Cześć Maciej 🙂 kotor faktycznie bardzo nam się podobał, chociaż tłoczno było! 🙂 Ale potem trasa Kotor-Cetynia i widoki na Bokę Kotorską – niesamowite!! 🙂 my niestety na razie pod względem kulinarnym z rozrzewnieniem wspominamy Bośnię, bo tam było smacznie, bardziej autentycznie i.. oczywiście taniej 😉 Jutro jedziemy w stronę Sveti Stefan, więc może zahaczymy o jakąś plażę..i właśnie poszukamy rybnej knajpy nie zdominowanej przez Rosjan 😉 Co do lądu – dziś Lovcen i jezioro Szkoderskie, resztę zostawimy chyba już na następny raz 😉 dzięki za rady! 🙂
Maciej Kowalczyk
Liczę na kolejny wpis o Czarnogórze, bo my akurat w okolice Jeziora Szkoderskiego ani Cetyni (mimo, że dość blisko nas) nie dotarliśmy. Jedzenie tak naprawdę jak wszędzie zależy od turystycznego nosa, czasem trafia się na dziadostwo, czasem na magię na talerzu. Dlatego warto korzystać z różnego typu podróżniczych ułatwień (portale, poradniki, znajomi) niż oceniać po ładnym płocie 😉
Natalia - tasteaway.pl
Hey Maciej, no jasne, calkiem nieźle nam się spisał przewodnik Pascala, bo miejsca, które były wymienione w przewodniku dawały radę 🙂 Z Trip Advisorem mamy różne doświadczenia, więc jesteśmy ostrożni 🙂 a Jezioro Szkoderskie i trasa Kotor- Cetynia już na Ciebie czeka na kolejnym wpisie – na przyszłość polecamy :)))
Maciej Kowalczyk
Wiadomo Trip Advisor ma to do siebie, że skupia różnych ludzi, masa raczej jednak się myli. Zazwyczaj można jednak ze zdjęć czy wpisów czegoś się dowiedzieć zamiast iść w ciemno (choć czasem takie “strzały” są super, bo okazuje się, że nasz nos nas nie zawodzi).
Natalio, czytam Was namiętnie, więc nie przegapiłem wpisu – czekam na Albanię i Macedonię. Do Czarnogóry prędko nie wrócimy, mimo w sumie dobrych wspomnień – reszta świata czeka, obecnie zaczęliśmy poznawanie Hiszpanii (w styczniu byliśmy w Barcelonie, zaraz ruszamy na podbój Madrytu, może coś w okolicy – Segowia, Toledo, a potem na Fuerteventurę, ale też pewnie aktywnie).
Natalia - tasteaway.pl
Zgadzam się co do TripAdvisora 🙂 Oj z Albanii i Macedonii to pewnie ledwo po 1 wpisie napiszemy, bo jednak troszkę poszaleliśmy z czasem i jutro rano już kierujemy się w stronę PL (z noclegami w Skopje i okolicy Brna).. Madryt to moja miłość, więc już zazdroszczę 🙂 do Toledo też warto się przejechać jak już będziecie w Madrycie… a Fuerte to mega spokój i relax 🙂 a na przyszłość bardzo bardzo polecam też północ Hiszpanii – jest niesamowita, zupełnie inna niż południe 🙂
Magda
Zdjęcia na prawdę piękne aż trudno uwierzyć, że to z telefonu – nie jeden aparat robi dużo gorsze. Cieszę się, że znaleźliście miejsca w Czarnogórze które Was zachwyciły i oby teraz były tylko takie przed Wami. Jak zaczynałam czytać posta już chciałam skreślić Czarnogórę z listy miejsc do odwiedzenia ale chyba nie ma takiej potrzeby 🙂
Natalia - tasteaway.pl
Cieszę się, że zdjęcia się podobają 🙂 też sądzę, że są super, ale wiadomo – nas można posądzić o brak obiektywizmu. Jeśli same się bronią, to dla mnie najważniejsze 🙂 zobacz też wpis o najpiękniejszych miejscach, koniecznie na listę do odwiedzenia, ale to prawda, że po 5 dniach w Czarnogórze mamy do niej trochę uwag… zwłaszcza, jeśli chodzi o poziom kulinarny i cenowy – jeszcze o tym napiszę 🙂 pozdrowienia z Albanii 🙂
Olga
Rosjan dużo, ale w czym to przeszkadza? Chyba tylko w tym, że ci bogatsi budują tam w Budvie te wspomniane wieżowce. Nie miałam z nimi jakiś nieprzyjemności. Po prostu inna kultura. Myślę, że gorsi są np nasi rodacy w Bułgarii. Czarnogóra tłoczna, ale bardzo urokliwa. Z tym się trzeba zgodzić i nie ma co liczyć na brak tłumów i przede onie zajmie gdzieś godzine, gdzie bez korków można by dojechać w 25min. Miasteczka nad zatoką bardzo urokliwe i nie wyobrażam być w tym kraju i jak niektórzy znajomi pozostać w jednej miejscowości, bo pozwiedzać jest co i na prawdę warto, bo do większości miejsc niedaleko, w sam raz na jednodniowe wycieczki. A co do Budvy, trochę prawdy w tym jest. Ale nie ma co zniechęcać, bo warto odwiedzić, ale na pewno nie jest to miasto dla rodzin z dziećmi bo jest głośno więc w tym wypadku niezadowolenie rozumiem. Byłam i lepszego widoku z okna nie mogłam sobie wymarzyć(właśnie na stare miasto, wyspę, morze i góry) plaża Jaz chyba najprzyjemniejsza w Czarnogórze, a spacer przy skałach na plaże Mogren też jako obowiązkowy punkt. Jeśli chodzi o jedzenie, to czasem kwestia szczęścia. Warto kogoś popytać kto był. Zdarzyło nam się jeść takie do którego nie chcieliśmy wracać a też takie które wspominamy do dziś. A ceny tak jak wszędzie, i większe i mniejsze. Przy starym mieście lub porcie można zapłacic 12 euro za obiad takiej jakości jak w nieco dalszej restauracji za 6e. Ja do Czarnogóry chętnie wrócę. Kotor i Perast też polecam. W Kotorze oczywiście wejście na mury 🙂
Natalia
Kotor i Perast faktycznie piękne i pięknych miejsc na pewno sporo się znajdzie 🙂 u nas może takie wrażenie było spotęgowane wcześniejszym pobytem w Bośni, która wydaje się zdecydowanie mniej turystyczna, a jedzenie bardziej autentyczne, lokalne, nie nastawione na to, by okantować turystę słabą jakością – oczywiście może w czarnogórze mieliśmy pecha, ale po prostu w porównaniu z Bośnią wypadła dla nas gorzej.. co nie znaczy, że nie ma tam miejsc, które warto zobaczyć i że inni być może trafili lepiej i nie mieli tych negatywnych odczuć 🙂 pozdrowienia!:)