Spis treści
Pay de coco, machucado de coco i camarones al coco, czyli kokosowe Campeche
Po sympatycznych flamingach z Celestun i piramidach w Uxmal, dotraliśmy do Campeche nad Zatoką Meksykańską.
Miasto chociaż pięknie zachowane (założone przez Hiszpanów w 1540 roku) i niezwykle kolorowe, okazało się spokojne, wręcz zaspane. W każdym razie na terenie centro historico. Plac w centrum, nieopodal katedry, w niewielkim stopniu przypomina tętniące życiem zocalo w Meridzie. Ale to właśnie w Campeche można z czystym sumieniem zaśpiewać: “więc, chodź pomaluj mój świat na żółto i na niebiesko…”, bo kolorami miasto zachwyca…
Choć miasto położone jest nad Zatoką, tereny nadbrzeżne są opustoszałe, a podczas spaceru promenadą (malecon) towarzyszą nam jedynie czaple i pelikany.
W cichym Campeche spędzamy cały dzień, spacerując po mieście, podziwiając kolorowe domki, popijając kokosowe “wynalazki” (horchata de coco czy też machucado coco, czyli coś w stylu smoothie), podglądając życie rybaków i szarych pelikanów, które odpoczywają na rybackich łodziach..
Trochę rozczarowani spokojem panującym w mieście, szukamy wrażeń kulinarnych.
Odwiedzamy trzy restauracje. Godna polecenia to Marganzo (www.marganzo.com), a w niej quesadillas de jaiba (z mięsem kraba) oraz ostre nadziewane papryczki.
W Casa Vieja de los Arcos, przy głównym placu, z widokiem na katedrę, można zjeść pyszne fajitas mixtas, czyli grillowane kawałki kurczaka, wołowiny, zielonej papryki i cebuli. Najlepiej smakują oczywiście zawinięte w ciepłą tortillę.
Poza tym mam nieodparte wrażenie, że wszystko w Campeche (niczym w Lizbonie z dorszem – bacalao) wiąże się z kokosem: ciasto, horchata, koktajle, a nawet krewetki 🙂
To, co piękne w Meksyku to również murale. Tradycja Diego Rivery ciągle żywa? W Campeche w drodze na malecon trafiliśmy na taki:
W poszukiwaniu olmeckich głów…
374 km dzielą Campeche od Villahermosy, stolicy stanu Tabasco, najsilniej spośród meksykańskich stanów związanego z przemysłem naftowym.
Nasz cel: Parque Museo La Venta w Villahermosa oraz ogromne, bazaltowe olmeckie głowy.
Rezultat: niestety w Nowy Rok muzeum jest zamknięte i zamiast wielkiech, ważących 18 ton głów, zostają nam te malutkie, do postawienia na półce, bo pod wejściem do parku handel pamiątkami, biżuterią i przekąskami kwitnie, w oczekiwaniu na podobnych do nas amatorów wielkich głów, którzy naiwnie wybrali się na wycieczkę 1 stycznia.
To doświadczenie uczy nas, że ze sprzedawcami w Meksyku warto się targować. W tym przypadku zamiast 80 pesos za jedną głowę-figurkę, zapłaciliśmy 100 pesos (25 zł) za dwie. A jak głosi przysłowie: co dwie głowy to nie jedna! I tego się trzymajmy!
Jako, że Villahermosa nie oferuje zbyt wielu atrakcji, ruszyliśmy dalej: w stronę Tuxtla Gutierrez, czyli stolicy górzystego, indiańskiego stanu Chiapas…
W Tuxtli nocujemy, by rano wyruszyć do pobliskiego Canonu Sumidero na rzece Grijalva. Sama Tuxtla to duże miasto (550 tysięcy), centrum ekonomiczne raczej biednego stanu Chiapas.
Krokodyla daj mi luby w Canon Sumidero
By wybrać się na spływ kanionem, najlepiej udać się do miasteczka Chiapa de Corzo, niegdyś pierwszej hiszpańskiej osady w Chiapas, i tam wsiąść na łódkę. Oferujących przejażdżkę kanionem nie brakuje. Spływ trwa ponad 2 godziny, łódka pędzi, wiatr tańczy we włosach, i właśnie to nie do końca spodobało się naszemu bobasowi.
Nam spodobała się miejscowa przyroda, a zwłaszcza wyczekiwane i wypatrywane przez wszystkich krokodyle.
Z Sumidero już całkiem niedaleko do San Cristobal de las Casas, bez którego trudno wyobrazić sobie podróż do Meksyku.
Quesadillas w San Cristobal de las Casas
Odwołując się do znanego hasła reklamowego, prawdopodobnie jedno z najpiękniejszych miast w Meksyku: kolonialna zabudowa, kolorowe kościoły i tradycyjnie ubrane Indianki przechadzające się po mieście, oferując chusty, bluzki i dziergane laleczki.
Minus? Pogoda. Zwłaszcza, gdy przyjeżdżamy z gorącego Jukatanu (30 stopni) i nagle lądujemy w deszczowym mieście z temperaturą 10 stopni. My wyciągnęliśmy z walizek ciepłe ciuchy z Warszawy, a miejscowi? Przed zimnem chronią się tradycyjnymi nakryciami:
Warto też zjeść sycący posiłek. Postanowiliśmy sprawdzić tym razem jak wygląda “lans” (chociaż wolałabym użyć hiszpańskiego słowa pijo, które łączy w sobie odrobinę luksusu, lansu i lekko zadartego nosa) po meksykańsku. Odwiedziliśmy elegancką resturację Sensaciones de Chiapas, przy Plaza del 31 Marzo, oferującą specjały regionu. Na niepogodę i odbudowanie energii idealna jest quesadilla z hiszpańską kiełbasą chorizo. Obowiązkowo podana z salsa mexicana.
Na szczęście następnego dnia wyszło słońce i mogliśmy podziwiać San Cristobal w pełnej krasie. Na ulicach aż zaroiło się od tradycyjnie ubranych Indianek i to właśnie one nadają miastu niepowtarzalny klimat.
Obok turystów i Indianek, po ulicach przechadzają się również przedstawiciele władzy. I co tu dużo mówić, dzięki swojemu zachowaniu i wyposażeniu budzą większy respekt niż u nas… nie tylko wśród dzieci.
San Juan Chamula
Wizytówka stanu Chiapas i jedno z najbardziej magicznych miejsc w Meksyku. Dla nas również mała nauczka, by nie ufać uroczym Indiankom-babuleńkom sprzedającym rękodzieło, bo jak się okazało po fakcie, w ramach reszty miła pani (niestety jej zdjęcia nie mamy) wydała nam fałszywe 200 pesos (50 zł)..
Chamula leży około 10km od San Cristobal w górach i jest chyba najczęściej odwiedzaną indiańską wioską w Chiapas. Już na parkingu atakują nas dzieci proszące o „un peso” (w naszym przypadku również błagające o oddanie im jednej z zabawek bobaska: „para mi hermanito”, czyli dla mojego braciszka), a zarazem oferujące siebie jako przewodników po miasteczku. Pomni doświadczeń dnia wcześniejszego (dać kurze grzędę, jeszcze wyżej siędę – “dlaczego ona dostała 100 pesos, a ja tylko 50?“) po rozdaniu kilku monet o wartości 10 peso (2,5 zł), grzeczni odmawiamy i idziemy w swoją stronę.
W Chamuli również chłodno, więc zapinamy kurtki i dalej podziwiamy tradycyjne okrycia, tym razem kolekcja męska:
Główna ulica prowadzi wśród budek z lokalnymi wyrobami – kolorowymi laleczkami, figurkami zapatystów z włóczki, na rynek, a przede wszystkim do miejscowego kościoła.
Wizyta tam to niewątpliwie najbardziej magiczne przeżycie naszej podróży, jeśli nie wszystkich dotychczasowych… Niestety wewnątrz kościoła fotografowanie jest zabronione, zatem spróbuję przybliżyć klimat słowami…
Wnętrze kościółka spowija lekki półmrok, na podłodze stoją dziesiątki czy nawet setki świec, a wokół nich rozsypane jest igliwie… Przy świecach zwykle siedząc, bądź klęcząc modlą się całe rodziny. Podczas modlitwy koło świec stoi zwykle kilka butelek napojów: wody, Fanty, ale najczęściej Coca Coli (najwyraźniej duchy indiańskich przodków lubią Colę). Po modlitwie wierni chowają butelki do torby… Wiara Indian w Chamula to połączenie religii katolickiej oraz dawnych wierzeń pogańskich, które tworzą magiczny klimat obrzędów…
Warto też zwrócić uwagę na malowniczy cmentarz…
my dalej skierowaliśmy się do Zinacantan, ale jak się okazało miasteczko było nieco wymarłe… znaleźliśmy za to chętne do pozowania miejscowe modelki… (za obowiązkowe 20 pesos).
Następnego dnia ruszyliśmy 220 km górskimi drogami do Palenque. Oj było ciężko… Powiem więcej: był to najgorszy fragment naszej podróży, zwłaszcza dla osoby z chorobą lokomocyjną, a przejechaliśmy już całkiem sporo. Nasza meksykańska trasa to około 2500 km!
Polecam, nawet z siedmiomiesięcznym bobaskiem!
18 Comments
Dorota Gasiorowska
podziwiam za odwagę!
ja odwazyłam się przejechac góry Atlas z czteroletnią córką, która po 16 latach nadal źle to wspomina….a 6 tys.km w Indiach były wyczynem nawet bez dziecka !
gratuluję !!!
Natalia Sitarska
Dorota, nasz jest na tyle mały, że pewnie nie będzie pamiętał naszych wyczynów dotychczasowych;) zobaczymy czy potem się nie zbuntuje;)
Dorota
Inspiruję Waszym przykładem inne rodziny, z dziećmi do tego, by się nie ograniczały…………
Pozdrawiam serdecznie
Natalia Sitarska
Fajnie 🙂 jak najbardziej jesteśmy za szerzenie stylu podróżniczego z dziećmi 🙂
Marcin Brysiak
Kościół w Chamula to niewątpliwie fascynujące przeżycie jednak z tego co opowiadał nam przewodnik podczas naszego objazdu w butelkach znajduje się alkohol z Meskalu 🙂 a stan upojenia alkoholowego pozwala miejscowym na połączenie się duchowe z Bogami.
Btw: Meksyk robi wrażenie i zaskakuje w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Polecam oczywiście nie ten z plaży w Cancun choć po trudach wycieczki objazdowej warto kilka dni w kapitalnych kurortach odpocząć ładując akumulatory :).
Natalia Sitarska
Chamula to jedno z najbardziej magicznych miejsc, w jakich byliśmy…a sposoby połączenia z siłą wyższą są różne 😉 ja uwielbiam Meksyk i na pewno jeszcze będę tam wracać! 🙂 Co do Cancun to prawda: warto obejrzeć prawdziwy Meksyk, ale kilkoma dniami na plaży z drinkiem z palemką również nie pogardzę 😉
Dorota
zapraszam do siebie
http://okiemwiewiorki.blogspot.com/p/podroze.html
Agnieszka Rutkowska
świetna wyprawa, czaple i pelikany to musi byc fajny widok. Indianki i ogolnie pełno kolorów cos wspaniałego. A ten cmentarz, niby wszystko fajnie, ale przerażające 😀 nie wiem jakos przerażają mnie cmentarze innych kultur hehe 😉
Natalia - tasteaway.pl
tak, Meksyk jest na maksa kolorowy! 🙂 co do cmentarza i Chamuli, tam jest tak inaczej niż u nas, że właśnie z tego ta magia 🙂 ja to bym się tam chętnie wybrała na ich święto zmarłych, podczas którego podobno biesiadują “wspólnie” ze zmarłymi na cmentarzach.. musi być niesamowicie! PS. myślę, że Tobie jako osobie lubiącej Hiszpanię, Meksyk również powinien się spodobać 🙂
Agnieszka Rutkowska
hehe dlatego wlasnie o nim marze 😉 ciekawe musi byc to swieto zmarlych 😉 w kazdym kraju cos nowego ciekawego 😉 oby tylko ci biesiadnicy z nimi do domu nie szli 😀
Natalia - tasteaway.pl
🙂 podoba mi się jak właśnie w Chamuli przynoszą duchom zmarłych colę i jakieś mocniejsze drinki 😉
Agnieszka Rutkowska
😀 extra! chciałabym to kiedyś zobaczyć hehe drink z kolega z zaświatów 😀
Gosia
A jak wyglada kwestia wynajmu samochodu?
Natalia
Hey Gosia! 🙂 my już byliśmy daaawno w Meksyku – na przełomie 2011 i 2012… wtedy w Cancun bez problemu wynajęliśmy z firmy Budget, aczkolwiek cena była znacznie wyższa w porównaniu do cen w Europie za wynajem. Być może było to spowodowane również faktem, że dolecieliśmy tam 26.12 i na Jukatanie było pełno Amerykanów 🙂 był troszkę problem z fotelikiem dla niemowlaka, ale załatwili nowiutki na następny dzień 🙂 generalnie nam się świetnie podróżowało samochodem po Meksyku, więc polecam 🙂
Adriana
Zastanawiamy się nad podróżą do Meksyku z 1,5 rocznym bobasem. Nie jest on fanem podróżowania autem więc nie mamy możliwości przejechania tak długiej trasy. Co z tego co zobaczyliście polecasz najbardziej ?Lądujemy w okolicach Tulum…
Adriana
Dodatkowo pytanie o sprawy związane z maluchem? Czy polecane są jakieś szczepienia? ( jak było u Was?) Czy to dobre miejsce na wyjazd z Maluchem pod względem dostępu do lekarza? Jakieś rady? Pozdrawiam serdecznie
Natalia
Hey 🙂 już Ci piszę co i jak 🙂 Na pewno bardzo nam się podobało na Jukatanie – ruiny w Tulum, Chichen Itza, Uxmal, ale też Chiapas nas zachwyciło – może mniejsze odcinki? Albo jakiś samolot? Jak nie, to sam Jukatan na meksykański relaks też da radę 🙂 My maksa nie szczepiliśmy na nic dodatkowo – miał wtedy 6 miesięcy, więc nawet szczepionki inne niż te “polskie” nie wchodziły w grę… Przed Azją szczepiliśmy u niego WZW A i B – nie wiem czy zalecają na Meksyk, ale pewnie nie zaszkodzi:) Zajrzyj też, co zalecają, jeśli chodzi o zdrowie na stronie MSZ:) Na pewno weźcie coś na komary 🙂 Co do lekarza, myślę, że na Jukatanie – okolice Cancun, Tulum, Playa del Carmen, Akumal nie będzie żadnego problemu 🙂 Dużo tam turystów, dużo Amerykanów, więc infrastruktura jest 🙂