W ciążę zaszłam przypadkiem. Niechcący i bez planu. Odpuściłam pigułki.. Czemu? A, bo wyniki badań krwi średnie, a bo się gdzieś nasłuchałam, że gdy za długo bierzesz pigułki, potem z ciążą może być problem, a bo coś tam. Gdy przestałam je łykać, chciałam dziecka/ dzieci.. kiedyś, w przyszłości, może nie dalekiej, ale też nie po 2 miesiącach.. Niekoniecznie od razu i niekoniecznie bez planu. Tymczasem w nasze życie pełne wyjazdów, imprezowania, nocnego włóczenia się po Warszawie, Barcelonie czy Trójmieście wdarły się 2 kreski, a w zasadzie 6 kresek – na wszystkich 3 testach ciążowych, które dla pewności zrobiłam. Gładko poszło… z zajściem w ciążę, z ciążą, którą wspominam jak 9 miesięcy sielanki, z porodem. Gładko poszło mojej przyjaciółce, która niemal nie wierzyła, że tak szybko może być w ciąży…
I znajomym, którzy mają już trójkę zdrowych i ślicznych dzieci w niecałe 4 lata…Raz dwa i już. Gładko idzie również całej rzeszy tych, którzy zachodzą całkiem mimo woli, którzy nie chcą, usuwają, piją kilka kolejek wódki na imprezie czy popalają papierosy (przecież to lepsze dla dziecka niż zestresowana mama!). Im się udaje. Bez problemu. Nie dbają, nie szanują ciąży, dziecka, siebie, a jednak im się udaje…
Jest i druga strona medalu… Ci, którym wcale nie idzie tak łatwo, którzy starają się latami, którzy pragną i marzą, którzy wydają grube tysiące na leczenie, poświęcają wszystko, by zobaczyć te magiczne 2 kreski, które na mnie spadły po prostu jak grom z jasnego nieba w pewien jesienny piątek. Nie wiem i nie jestem w stanie wyobrazić sobie, co czują, gdy kolejny raz nie wychodzi, gdy czekają, gdy patrzą w okienku testu i tak bardzo chcą, by obie kreski się pojawiły. Nie wiem i już nigdy się nie dowiem… nawet jeśli gdzieś kiedyś druga ciąża nie pójdzie mi tak łatwo..
Nie wiem, co czują, ale wiem, że to my, z dziećmi lub bez, bardzo często jesteśmy winni tego, że jest im jeszcze gorzej, że po spotkaniu zapłaczą cicho w łazience lub rozpłaczą się w samochodzie. Przez nas? Niemożliwe!!! A ile razy dopytywaliście znajomych, którzy nie mają dziecka, kiedy wreszcie powiększą rodzinę? Ile razy żartowaliście, ze już czas? Ile razy Mamo, Ciociu, Babciu, życzyłaś im tego pod Choinkę? Przecież Wy jesteście od tego specjalistkami! „Kiedy ślub? Kiedy dziecko? Kiedy chrzest? Kiedy drugie?” – powtarzacie to jak mantrę. Niech się tylko ktoś ze schematu wyłamie to żyć już mu nie dacie – pytanie powracać będzie ze zdwojoną siłą. Ile razy Wujku, Dziadku, Dobry Kumplu wspomniałeś o strzelaniu ślepakami? A Ty, młoda mamusiu z dzieckiem na ręku, może chwaliłaś się, jak cudownie jest być mamą i używałaś słynnego „jak urodzisz dziecko, to zrozumiesz”…? Nie chciałeś? Nie chciałaś? Może i nie, ale swoim bezmyślnym tekstem dodatkowo dobijasz, zasmucasz, sprawiasz, że ktoś płacze… Czemu kogoś tak dręczysz? Bo przecież taki już mamy system: musi być para, potem ślub, potem dziecko, a najlepiej dwójka. PO BOŻEMU, prawda? Nie ma odstępstw. Do czego nas to prowadzi? Do małżeństw na siłę, bo tak wypada i do narastania stresu wokół osób, którym zajście w ciążę nie przychodzi łatwo. Do zamkniętego koła.. bo mało kto mówi, że ma problem, że się leczy, że walczy. To coś, o czym się nie rozmawia, coś, o czym nie potrafimy rozmawiać. Nie wiemy, jak zareagować. Czy współczuć, czy zapewniać, że wszystko będzie dobrze? Czy domyślać się w ciszy czy zapytać? Powiesz „Skąd mogłam wiedzieć, mogli przecież powiedzieć, a nie robić z tego tajemnicę. Wtedy wiedziałabym, jak się zachować!”.
Czy na pewno? Czy na pewno łatwo powiedzieć o tym, że starasz się o dziecko, że się leczysz, że myślisz o in vitro ludziom, którzy NADAL, nawet jeśli mają 30 lat (a nie 60!) uważają in vitro za niepotrzebną procedurę sprzeczną z naturą? Którzy w sieci śmieją się, gdy widzą wulgarne demotywatory i grafiki o in vitro? Którzy na prawo i lewo rzucają opinię: „Najwidoczniej Bóg tak chciał. Jeśli nie możesz mieć dzieci, musisz się z tym pogodzić”? To ci sami, którzy potem mogą wytknąć palcem, że dziecko w klinice powstało, a nie podczas pełnego uczuć aktu miłosnego?? Ej! A czy Was pytają, jak spłodziliście Wasze dziecko? Było romantycznie i pięknie czy może uprawialiście seks nachlani po imprezie? W pozycji klasycznej czy od tyłu? A może, gdy płodziliście Wasze dziecko myślałaś o tym, co kupić na obiad lub co gorsza o tym przystojnym koledze z pracy? A Ty, przyszły Tato, może, gdy płodziłeś uroczą córeczkę wyobrażałeś sobie sceny prosto z pornola? Nie wiemy tego. Sami tego nie wiecie, bo Was nikt o to nie pyta! Nikt nie zagląda Wam do łóżka, więc i Wy nie zaglądajcie do pokoju w klinice leczenia niepłodności. To nie Wasza sprawa.
Nie jestem specjalistką od in vitro. Cieszę się z tego. Cieszę się, że nie muszę się na tym znać. To radość, szczęście i na pewno wiele zaoszczędzonych łez, stresów i pieniędzy.. Nie zamierzam rozwodzić się nad medycznym aspektem mrożenia zarodków i innymi tematami, które raz po raz wywołują burze w szklance wody. Ale ja nie oceniam. Nie mówię, o tym, czego chciałby Bóg, nie żartuję, że dzieci z in vitro mają dodatkową bruzdę . Nie dopytuję obsesyjnie o dziecko, jeśli ktoś ma już ślub, a dziecka nie ma. Nie rozpływam się nad tym, jak wspaniale mieć dziecko i jaki sens życiu nadaje. Nadaje – to prawda, ale czy musimy o tym przypominać komuś, kto dziecka jeszcze nie ma, a być może bardzo go pragnie?
Nie dopytuję, ale słucham, jeśli tylko ktoś chce o tym mówić. I podziwiam za szczerość, odwagę, siłę, determinację, za przyznanie się do czegoś, o czym większość mówić nie chce. A szkoda – byłoby wtedy łatwiej. Tylko, by do tego doszło, obie strony muszą zmienić nastawienie. Chcieć słuchać o tym, co niewygodne, o czym nie pożartujesz, nie pośmiejesz się i czasem nie będziesz wiedział, co powiedzieć…
Kilka miesięcy temu w piątkowy wieczór, byliśmy na kolacji u znajomych.. Winko, sushi, muzyka w tle. Wiedzieliśmy, że długo starali się o dziecko, wiedzieliśmy też, że są już w ciąży właśnie dzięki in vitro, ale dopiero wtedy, gdy opowiedzieli nam, jak się o niej dowiedzieli, wszyscy w czwórkę płakaliśmy nad talerzem sushi… Nie są to nasi najbliżsi znajomi, a mimo to żadna inna ciąża czy w rodzinie czy u najlepszych przyjaciół czy nasza nie wzbudziła takich emocji. Wczoraj znów zapłakałam. W Coffee Heaven… siedząc przed komputerem i patrząc na zdjęcie noworodka na Facebooku. Żadne inne nie spowodowało u mnie tylu emocji, chociaż wszystkie zdjęcia z porodówki mają po kilkadziesiąt czy kilkaset lajków. To jedno zdjęcie sprawia, że płaczę. Bo to prawdziwy cud…
84 Comments
Agnieszka R.
nie mam dzieci, nie wiem czy mogę je mieć czy nie, ale na pewno ciężko jest gdy ktoś chce, a nie może i stara się to jakoś zaplanować, wyleczyć i sięga po każdą dostępną metodę, by cale życie mieć przy sobie owoc walki i szczęścia jakie płynie z sukcesu. Świetny artykuł jak zawsze zresztą 😉 mam w rodzinie jedna taka parę, która miała tez problemy z płodnością, ale rozmawiali o tym z każdym, szukali pomocy i udało im się co prawda sposobem naturalnym (chociaż to tez jak cud) dorobić się już nawet dwójki!, lepiej jednak jak ktoś mówi otwarcie zawsze ktoś może w czymś doradzić i nie padają wtedy nieświadome głupie pytania typu kiedy w końcu postaracie się o dziecko.
Natalia - tasteaway.pl
Dzięki Aga 🙂 Jak zawsze 🙂 Też myślę, że lepiej, jeśli o tym się mówi.. rzeczywiście może to uchronić taką parę przed nieprzyjemnymi komentarzami, a poza tym ktoś gdzieś może słyszał o świetnym lekarzu, o lepszej klinice i takie przypadkowe polecenie może uczynić cuda.. Ale domyślam się, że mówienie o tym jest trudne, zwłaszcza w naszych, co tu dużo mówić, dość konserwatywnym społeczeństwie, które ma dość sprecyzowany plan na życie dla każdego 😉 Dla każdego najlepiej taki sam.. 😉 eh, pozdrowienia z Wwa do Hiszpanii!:)
Anna
Ja tylko dodam, że to też nie zawsze tak jest… ja się np. nie czaję i mówimy że mamy problem, ba nawet potrafię opowiadać. W zamian dostajemy uszczypliwe uwagi, niekompetentne rady i machnięcia ręką. To też nie jest normalna sytuacja…
Natalia - tasteaway.pl
Anna, masz rację. Jeśli ktoś mówi o problemie, a druga strona nie potrafi tego uszanować i się odpowiednio zachować to już totalny dramat :/ Przykre, że ludzie mają jeszcze w takiej sytuacji tupet, by rzucać uszczypliwe uwagi lub dawać rady 🙁
Nasze In Vitro nasze in vitro
Witajcie
my nawet się nie zakwalifikowaliśmy do rządowego programu.Najpirw nam powiedzieli,że mamy kwalifikację a potem-nie i już.Serce pękało,bo bylismy już po 3 ivf,5 transferach i kasy w portfelu brak…
Nie podeszliśmy do kolejnego in vitro.Czekamy na Dziecko z Ośrodka Adopcyjnego.Poddaliśmy się,nie mamy siły ani pieniędzy.Nigdy pewnie nie poczuję kopniaków ani nie usłyszę bicia serca,ale na pewno usłyszę “Mamo!”
Natalia - tasteaway.pl
Smutne, bardzo 🙁 wiem od znajomych, że u nich też in vitro pochłonęło bardzo dużo pieniędzy 🙁 myślę, że wcale się nie poddaliście, czekacie na adopcję – to znak, że nadal walczycie, tylko troszkę inaczej.. Życzę, byście jak najszybciej usłyszeli to upragnione “Mamo”/ “Tato”..
Nasze In Vitro nasze in vitro
Nie dziękujemy;)
Swoją drogą-wspaniały artykuł,pierwszy i jedyny w swoim rodzaju.Mąż się popłakał,chyba przez wspomnienia a ja się cieszę,że ludzie zaczynają otwoerać oczy.
Dziękuję!
Natalia - tasteaway.pl
Dziękuję i trzymam kciuki za Wasze szczęście 🙂
Ania
DZIĘKUJĘ!!!!!!!!!!!!!! TAK BARDZO DZIĘKUJĘ!!!!!!!!!! To cudowny tekst. Szkoda, że żadna z tych babć, wujków i urokliwych cioteczek go nie przeczyta. Zresztą, nie dotrze to do niej. Wiele lat byłam przeciwna in vitro. Mimo, że nie mogliśmy mieć dzieci. Dlaczego? Właśnie dlatego, że przecież w lodówce zostają zamrożone zarodki. Chociaż może to jeszcze nie dzieci?
Nie mogliśmy mieć dzieci. Diagnoza była jasna. Po 5 latach starań i co miesięcznego wyczekiwania. Usłyszeliśmy raz 3 różne diagnozy co dalej. Aż w końcu jeden lekarz powiedział, tu nie ma co się zastanawiać. In vitro. Powiedziałam ok. Trzy tygodnie zastrzyków. Pobranie wyhodowanych jajeczek. Zapłodnienie. Telefon, że 4 się zapłodniły. RADOŚĆ. WZRUSZENIE. CZTERY MALUTKIE GROSZKI, KTÓRE NA MNIE CZEKAJĄ. Transfer. I czekanie. Czekanie. CZEKANIE NA DZIEŃ TESTU PO TRANSFERZE TO NAJGORSZY OKRES W MOIM ŻYCIU. Tym bardziej, że lekarz prowadzący nic nie mówił, co, jak. tylko dzień kiedy robi się test i tyle. Nie trzeba było robic testu. Dostałam okres. Nie udało się. Nie ma zamrożonych zarodków. Dramat. Nieznośna lekkość bytu lekarza, który nic nie tłumaczy, nic nie mówi, rzuca lekko że będę teraz na końcu kolejki oczekujących. (bo jesteśmy w programie rządowym) Ale jak to na koniec??? Tak po prostu. Bez słowa, niemal olewczym tonem. Przenieśliśmy się do Warszawy. Lekarz, konkretny. Zaczęliśmy kolejną procedurę. Drugą z trzech finansowanych przez MZ. I znowu. Stymulacja. Pobranie jajeczek. Zapłodnienie. Transfer. I znowu to cholerne czekanie. Czeka sie ok 12 dni. ok 7 dnia po transferze zarodeczek, mały groszeczek się zagnieżdża. Dobrze, że są fora, bo lekarze na protokole państwowym nic nie mówią, a może to ja mam takie wrażenie. Tym razem lekarz nie zadzwonił, ile udało się zapłodnić jajeczek. Wybiera się jedno, najładniesze i się robi transfer. Więc czekam. Po 6 dniach od transferu dzwoni pani i mówi, że nie ma żadnych innych zarodków. nie urosły. Pytam się, dlaczego mi to pani robi? przecież ja czekam na test ciążowy. dlaczego mi pani to teraz mówi??? ja miałam jedną próbę nieudaną, nie było mrożaczków i teraz nie będę mieć. Pani ma takie procedury, dlatego dzwoni. Wpadłam w histerię. Lekarz lodowatym tonem powiedział, że podany został najlepszy zarodek. I mam się nie denerwować. Tej nocy czułam się bardzo źle. Bolał mnie brzuch. Kilka dni póżniej, dostałam bóli w podbrzuszu, jak na okres. Załamałam się. To już koniec, pomyślałam. W dzień testu, po prostu nakapałam dwie krople tam, gdzie trzeba i wyszłam z łazienki. DRUGA KRESKA BYŁA TAKA BLADZIUTKA. Pojechałam na pobranie krwi. Wynik: HCG 162,5. Ciąża. To było 11 lutego br o godz. 9.47.
Dla mnie informacja, że nie mam zamrożonych na przykład 5 zarodków była dobrą informacją. Musiałabym jeszcze 5 razy podchodzić do ciąży. Nie zostawiłabym żadnego w lodówce, czy by się przyjęły to już byłaby decyzja każdego z nich po kolei. Ale najwyżej miałabym 5 dzieci. Badania wykazują, że ciąże z zamrożonego z zarodka są super ciążami, czyli że mrożenie nie wpływa źle na małe groszeczki, wręcz przeciwnie.
Przepraszam, że tak długo 🙂 chciałam to wszystko napisać Tobie, bo napisałaś bardzo mądre słowa. I chciałam to z siebie wyrzucić. Bo ci co gadają o bruzdach, potworach z próbówki, nigdy nie czekali, nie pragnęli. Nawet nie wiedzą co przeżywa kobieta podczas tzw. protokołu, czyli całej tej procedury. Jest sama. Mąż, owszem blisko. Ale za rączkę nie potrzyma jak boli na sali zabiegowej.
W ten poniedziałek widziałam na usg serducho mojego wyczekanego, Groszka. Małej rybki. Kijaneczki. Pędraczka. Codziennie kiedy idę spać, nakręcam pozytywkę i puszczam mu na dobranoc kołysankę. Dziękuję, raz jeszcze.
Czas Mamy
Ostatnie dwa zdania… wzruszyłam się… Dobrze, że to napisałaś. Pozdrawiam i trzymam kciuki! :*
Natalia - tasteaway.pl
Hey Aniu, wielkie gratulacje 🙂 i wielkie dziękuję za to, że opisałaś tu swoją historię.. chociaż siedzę właśnie w Coffee Heaven przed komputerem, popijam kawę i jak jakaś wariatka płaczę… ufff, muszę się ogarnąć, bo zaraz ludzie zaczną pytać, o co chodzi 🙂 Powodzenia życzę, pięknej ciąży, a potem pięknego czasu z maluszkiem!! 🙂 Trzymam kciuki!!! 🙂
Aneta
Wiem co czułaś Aniu… Dziś mija 8 dzień od transferu… drugiego transferu w ramach programu MZ… Wczoraj Pani z kliniki również z Warszawy poinformowała mnie, że nie mamy mrozaczków… Drugi dzień łzy ciekną ciurkiem… Kolejny raz kiedy żaden zarodek nie został zamrożony… Serce pęka i nadzieja umarła. Już nawet nie chce mi się robić testu… A do tego właśnie te natrętne pytania: A Wy kiedy?? Dlaczego masz takie smutne oczy?? a jak można się czuć gdy walczy się tyle czasu o swój największy skrab… :'(
Natalia - tasteaway.pl
Aneta, mam nadzieję, że Ty wkrótce też będziesz mogła opisać tak pozytywną historię jak niektóre tutaj!! Trzymam kciuki!! A natrętne pytania? ehhh.. taka już nasza rzeczywistość.. nie zwracać uwagi lub odpowiedzieć tak, by w pięty poszło 😉 życzę Ci, żeby Twój największy skarb jak najszybciej się pojawił!!
Aneta
Niestety nasz happy end z leczeniem jeszcze nie nadszedł… 🙁
Natalia - tasteaway.pl
Witaj Aneta! przepraszam, że dopiero Ci odpisuję, ale byliśmy w podróży i różnie z Internetem bywało…Życzę Wam, żeby zadziało się to jak najszybciej… a znam też taką jedną Twoją imienniczkę, której udało się za 3 razem i teraz od jakiegoś miesiąca cieszy się synkiem.,. więc mam nadzieję, że Was trzeci raz też będzie szczęśliwy! bardzo mocno trzymam kciuki 🙂
Joanna Kamola
Jeśli macie siłę to walczcie o swoje. Nam udało się za 6 razem. Lekarze nie dawali nadziei, nigdy żaden zarodek nie był mrożony, za każdym razem powtarzanie całej procedury. Było różnie czasami ją traciłam nadzieję czasami on ale nie poddawaliśmy się. Właśnie usypiam moją dwumiesięczną córeczkę, której miało nie być…
Ula
Generalnie się zgadzam. Chociaż trzeba pamiętać, żeby nie popaść w drugą skrajność. Pamiętam, kiedy byłam w ciąży, później rodziłam pierwsze dziecko. Moja przyjaciółka bardzo chciała mieć dzieci, ale wtedy jeszcze nie miała. To, co czułam jako ta szczęściara, przy niej – było poczuciem winy. Że mnie się udało, a jej nie. Nie czułam tej przejmującej radości i dumy, jaka powinna mi towarzyszyć, tak, powinna. Bo chciałam, bo urodziłam, bo wreszcie miałam! Tylko taki niesmak, że nie powinnam się z tym uzewnętrzniać, najlepiej to doszukiwać się samych minusów i narzekać, bo tak wypada…
Natalia - tasteaway.pl
Ula, masz również rację.. i odnosi się to nie tylko do dzieci, ale też do innych wydarzeń w życiu.. Czasem nie powinniśmy cieszyć się dobrą pracą, ślubem, udanym związkiem czy dzieckiem, bo innym się nie udaje właśnie w tej dziedzinie.. Może to faktycznie doprowadzić do przesadnego poczucia winy i ukrywania tego, że jest Ci dobrze.. Ważne chyba, by znaleźć złoty środek.. tutaj już odpowiedzialna chyba jest wrażliwość każdego z nas z osobna;)
Asia
Ja leczę niepłodność wtórną. Znaczy to tyle, że mam 6-letniego syna, o druga ciążę walczymy od 4,5 roku… w pierwszą zaszłam bez problemu, więc nie sądziłam, ze z druga będzie problem… ja na natrętne pytania “kiedy drugie” odpowiadam, że mam problem z zajściem w ciążę. Większość nie pyta dalej, ale są tacy co komentują – ” dobrze, że macie chociaż jedno, to jest wam łatwiej, niż tym co nie mają wcale…” nie, nie jest ani łatwiej ani trudniej – miłość do syna uświadamia mi przy każdym negatywnym teście co tracę… A najlepsze jest babcia mojego męża, która mimo, że wiem, że się staramy, potrafi pytać mojego syna przy każdej okazji “a Ty nie chcesz mieć siostrzyczki albo braciszka?” albo ostatni tekst ” powiedz rodzicom, żeby poszli do sklepu i kupili ci dzidziusia…” mnie, osobie wyszczekanej zabrakło słów – na szczęście szwagierka zareagowała za mnie i zapytała babcię, gdzie jest ten sklep, to zamiast wydawać kasę na badania i leczenie pójdziemy i kupimy… ale jak już ktoś pisał wcześniej – nie sądzę, żeby coś dotarło…
Natalia - tasteaway.pl
Eh, niestety te starsze osoby są czasem najgorsze 🙁 zero zrozumienia, tylko teksty, które rzeczywiście potrafią wbić w ziemię.. Myślę, że powiedzenie wprost to najlepsze rozwiązanie, część nie wie, jak zareagować, ale przynajmniej nie walczysz z pytaniami za każdym razem..
Ania
Asia, moja sytuacja jest podobna. Też mam synka z naturalnej, bezproblemowej ciąży (7 lat), a obecnie jestem w 20 tc z bliźniakami. To jest ciąża po invitro. Okazało się, że po cesarce wykonanej 7 lat temu zrobiły mi się zrosty i mam obustronnie niedrożne jajowody. Nie miałam szans na ciążę naturalną. Pozostało tylko invitro. I wcale nie było różowo, bo udało się dopiero przy trzecim podejściu, a byłam przekonana, że skoro oboje z mężem jesteśmy zdrowi, a przeszkoda jest tylko mechaniczna to uda się za pierwszym razem. Nic bardziej mylnego.
Natalia - tasteaway.pl
Ania, super, że się udało!!! :)gratulacje, powodzenia z maluszkami!!:)
Anna
My czekamy siódmy rok na Pierwsze Dziecko… i niesamowicie mnie zaskoczyłaś, że trafiłaś z tym artykułem tak bardzo w sedno. Modlę się o choć jedno, boję się że nigdy nie zostaniemy rodzicami.
Absolutnie świetny tekst. Prawdziwy. Dziękuję 🙂
Natalia - tasteaway.pl
Hey Ania, dziękuję za taką opinię – pisząc coś takiego, bałam się, by nie urazić kogoś, kto właśnie się staram, bo wiem, ile przykrych emocji przeżyli nas znajomi w swoich staraniach.. Życzę Ci, aby ta siódemka była szczęśliwa, by się udało! Trzymam mocno kciuki!
agnieszka
pięknie
napisane , sami staraliśmy się 12 lat i wiem co to jest u mnie w
rodzinie wszyscy wiedzieli że mamy z tym problem dzięki czemu nie było
pytań , na szczęście nam się udało bez in vitro w maju zostaniemy
rodzicami synka ale całe te 12 lat to codzienna walka , nadzieja i
rozczarowanie, radość i płacz itd nie życzę tego nikomu
Natalia - tasteaway.pl
Pełen podziw dla Was. 12 lat walki bez zwątpienia to coś niesamowitego! Szczęścia z maluszkiem życzymy z całego serca!! 🙂
iw
Pięknie to napisałaś. Jesteś wspaniała. Odczuwasz sercem. Podziw i szacunek. Tu czytam o takiej walce. może kogoś zainteresuje, jeśli nie – omiń . http://zentrumchwili.blogspot.de/
Natalia - tasteaway.pl
Iw, dziękuję za takie piękne słowa 😉 nie wiem czy zasłużyłam 😉 mam nadzieję, że historia z bloga skończy się pozytywnie.. i doczekają maluszka!
Małgośka
Wszędzie czytam o tych, które “chcą a nie mogą” a co z tymi kobietami – które “mogą a nie chcą”! To jest dopiero dramat i wykluczenie społeczne! To też jest dobry temat na artykuł.
Natalia - tasteaway.pl
Małgośka, słuszna uwaga!! te, co “mogą, a nie chcą” faktycznie w naszym kochanym społeczeństwie są jeszcze bardziej podejrzane! Chyba trzeba będzie skorzystać z tej inspiracji na artykuł! 🙂
iza
Witam!! Bardzo podziałały na mnie słowa w tym opisie. My też przez 4 lata prób staraliśmy się i nić, wszędzie ciąże, radość, dziecko a my co? Nic ,zero ! I na dodatek wszędzie widziałam, ta radość ze oni maja a my nie, ze my mamy problem. To co ze pracujemy, stać nas na wakacje, ze ja chcę się kształcić dalej, to nie ważne dla reszty, oni są lepsi ze maja to co my tak bardzo pragniemy. Po 4 latach nie wiem jakim cudem zaszłam w ciąże, bez leków, ale w 10 tyg okazało się, że ciąża umarła, dramat, płacz, rozpacz, tego się nie da opisać. Okropny zabieg w szpitalu i nieustanne pytanie, dlaczego ja!!! Mijają miesiące, nawet nie myślę o kolejnej próbie, bo chce zaznaczyć, że lekarz stwierdził ze niby wszystko jest ok, w końcu po 3 miesiącach stymulacji jajników rozkłada ręce, i mówi poznań i in vitro, Jadę a jak od razu do lekarze , który ma mnie tam leczyć, potem parę miesięcy odpuszczenia, bo akurat mi i mężowi nie pasowało. Szykuje się na wyjazd do szpitala w marcu, okres się spóźnia, mowie cholera będę leżeć na badaniach w Wielkanoc, ale tak źle się czuje. Mama mówi zrób test, mowie nie mogę, no nie mogę, a jak Bóg znów ze mnie zakpi, znów nie usłyszę serduszka ale robię test, są dwie kreski a ja ryczę, bo się boje ze znów serduszka nie będzie, ale jest !!! bije mocno i równo, a teraz to serduszko niegrzeczne, nieusłuchane zaraz skończy 15 miesięcy, mój największy najbardziej wyczekiwany cud, własne ładuje mi się na kolana. Nigdy, przenigdy nikomu nie powiem o ślepakach, bo tez się nasłuchaliśmy i innych problemach z zajściem, również ja tego nie ukrywałam, bo dla mnie to nie powód do wstydu, żyjemy w takich czasach ze można się leczyć i dzieci się pojawiają to dlaczego nie mamy z tego korzystać. Więc ci co muszą niech korzystają, a nie patrzą na to czy ktoś coś o tym źle mówi, bo wierzcie mi jeśli moja córka zostałaby poczęta in vitro, na pewno bym nie robiła z tego tajemnicy. Jest poczęta droga naturalna, jakoś się udało, ale gdybym musiała zrobić in vitro poszłabym od razu !!!
Natalia - tasteaway.pl
Kolejny komentarze, po którym mam mokre oczy.. w sumie sama się o to prosiłam 😉 Gratulacje Iza, że po tylu trudnych chwilach i tej stracie w 10 tygodniu, się udało!!! super!! 🙂 co do ostatniego zdania, gdybym kiedykolwiek musiała, tez nie zastanawiałabym się ani chwili!
Madzik
Witam. Dawno nie czytałam nic równie mądrego nt. podejścia do in vitro – dziękuję. Wiem ile to wylanych łez, ile nadziei… Moja droga o maleństwo zaczęła się w 2006r. – to wtedy postanowiliśmy z mężem, że pora powiększyć rodzinę. I tak z miesiąca na miesiąc nie-wyczekiwałam miesiączki, niestety ona zawsze przychodziła, niechciana, punktualna, bolesna…. Mój dr uspokajał, zlecał badania hormonalne, leczył nawracające stany zapalne, starał się ograniczyć ból towarzyszące miesiączce, aż w końcu zaproponował HSG – jest to badanie mające ocenić kształt macicy i drożność jajowodów – badanie dosyć bolesne, nieprzyjemne… przeżyłam (choć byłam zawiedziona, bo mojemu dr nie pozwolono wykonać tego badania, ordynator stwierdził, że jest on po dyżurze i nie wolno – bzdura! jak się później okazało). Wynik mało optymistyczny – macica dwurożna, a to kolejna przeszkoda – kolejna, bo jedną już podejrzewałam – endometriozę, ale bez laparoskopii było to jedynie moje przypuszczenie. Mój dr zaproponował kilka cykli z lekiem mającym pobudzić moje jajnik do pracy – usg i badania wskazywały, że wszystko idzie ku lepszemu. Jednak to były tylko złudne nadzieje. W końcu dr stwierdził, że muszę udać się do specjalisty leczenia niepłodności, więc pojechaliśmy i tak zaczęła się nasza wędrówka po Polsce. Pojechalismy do miasta wojewódzkiego – dr małomówny, ale konkretny, znów kilka cykli stymulowanych i klapa. Dr nadal prowadzi obserwacje, ale odsyła nas do swojego kolegi do innego miasta – niedaleko jedyne 120km – tam mamy już robioną inseminację (przy której dr stwierdz, że moja szyjka jest nie taka jak trzeba – używa kulociągu – HSG przy tym to pieszczoty). Znów nadzieja, znów mocniej serce zabiło, tym bardziej, że testowanie wypadało przed Świętami BN. Wynik negatywny. Wylane morze łez, smutne święta, życzenia z gulą w gardle… Niby wszystko jest dobrze, ja prócz tej dwurożności jestem kobietą “modelową”, mąż wyniki bardzo dobre. I tak przeszliśmy w sumie 4 inseminacje. Dr ignoruje moje prośby dotyczące przeprowadzenia laparoskopii, aby potwierdzić lub wykluczyć endometriozę, uważa, że moje odczucia są jedynie skutkiem tego, że szukam przyczyny. No trudno głową muru nie rozbiję i słucham dr. Koniec półśrodków. Jest decyzja o in vitro – z zastrzeżeniem, że mrozimy moje komórki, a nie zarodki. Dostałam leki, rozpiskę jakie badani, terminy. I zaczęło się… najpierw leki doustne, następnie zastrzyki, życie z zegarkiem w ręku, aby niczego nie przegapić (do tego już przywykliśmy, bo nasze życie już od dawna tak wyglądało). I nadszedł dzień punkcji – narkoza, budzę się i dr mówi, że mamy 10 jajeczek – decydujemy, że 5 zapładniamy, a 5 mrozimy. Jedziemy do domu.. czekamy na tel. i wreszcie dzwoni – mamy 3 piękne zarodki. Wreszcie transfer, jedziemy jak uskrzydleni. Wchodzę do gabinetu, mąż czeka, aż dr go zaprosi. Transfer znów z kulociągiem – niestety, bo każda ingerencja podczas transferu jest niewskazana. Wracamy do domu i zaczynamy odliczanie 14 dni do testu. I po tych dwóch tygodniach robimy badanie krwi … znów to samo – test negatywny – totalne załamanie, brak pomysłu na dalsze próby. Ale mamy jeszcze 5 komórek – czekamy 2 miesiące i jedziemy znów do kliniki. Udaje się uzyskać 2 zarodki i znów odliczanie do 14 – nawet nie doliczyliśmy do 10. Przyszła miesiączka. Cios w serce, nie wiemy co dalej, spięcia i kłótnie pojawiają cię coraz częściej. Ja myślę o rozwodzie – wiem przecież jak mój mąż chce mieć dziecko, a to ja jestem “niesprawna”, to ja nie mogę mu dać szczęścia… On nie chce słuchać tych bzdur (całe szczęście ufff). Odpoczywamy… W tzw. międzyczasie spotykam kuzynkę męża i ona wprost zadaje pytanie “nie chcecie czy nie możecie?” – odpowiadam, że nie możemy, więc poleca nam swojego dr, bo sama mimo, że o tym nie mówi przeszła wiele. W domu dyskusja – ja jestem na nie, bo czuję się zrezygnowana, ale mąż nalega… ulegam i decydujemy, że za pół roku jedziemy do nowego dr, czyli zmieniamy klinikę. Przyszła wiosna jedziemy do Białegostoku – ponad 7 godzin w jedną stronę, ale co to taka odległość skoro naszym celem jest marzenie, cud …. Pierwsza wizyta – dr onieśmiela i robi bardzo dobre wrażenie. Bierze pod uwagę wszystko co mamy do powiedzenia, nie twierdzi, że zmyślam endometriozę. Wyznacza termin zabiegu za tydzień. Znów jedziemy – mam zabieg – zostaję w klinice na noc, mąż śpi w samochodzie, a jest zimna kwietniowa noc, ale postanowił, że w taki sposób zaoszczędzi choć 200zł. Na kolejny dzień wizyta – dr podważa rozpoznanie dwurożnej macicy – wszystko z nią ok, jajowody i jajniki też są dobre, ale … no właśnie – endometrioza otrzewnej – zaawansowana w takim stopniu, że dr nie podjął się usunięcia żadnego ogniska. Dr każe odpocząć i działać, ale jednocześnie wypisuje receptę na leki. Wracamy do domu, ja mimo diagnozy jestem wesoła, bo wreszcie znam wroga – i dr napewno znajdzie sposób, aby go pokonać! Jedziemy jeszcze do Częstochowy, zamawiamy mszę, prosimy o CUD. Po 2 miesiącach znudziło mi się odpoczywanie – jedziemy do dr – dostajemy leki i termin kolejnej wizyty. Wszystko przebiega doskonale. Wreszcie jadę do Białegostoku na tzw. długi pobyt – sama, bo mąż nie może – codziennie mam usg i badania hormonów, ale mam obawy, bo mój dr jedzie na sympozjum i przekazuje mnie swojemu koledze – obawy wynikają z tego, że dr wie jak “wygląda” moja szyjka, a nie chcę znów kulociągu, a ten nowy dr jest “niezorientowany”. Dr nr1 uspokaja i przekonuje, że dr nr2 jest równie dobrym specjalistą – jak się okazuje to święta prawda. Dojeżdża do mnie mąż, jesteśmy już razem. Dr wyznacza dzień punkcji – sobota. Mamy 9 jajeczek zapładniamy wszystkie. Teraz czekanie na telefon od embriologa – dzwoni – z drżącą ręką odbieram – mamy 8 maluszków. Mamy termin transferu. Nadszedł wielki dzień – jedziemy do kliniki – dostaję zastrzyk rozluźniający, mówię do dr, że obawiam się kulociągu – uspokaja mnie – wszystko robi pomału z wyczuciem bez kulociągu – koniec…a właściwie początek 😉 Dr woła męża – jesteśmy już razem – ja, on i dwa okruszki w brzuchu (sześć czeka na “zimowisku”). Dostaję zalecenie i na drugi dzień wracamy do domu. Ja przeżywam huśtawkę emocji, mąż spokój… stoicki. Badanie krwi zaplanowałam na poniedziałek, ale w niedzielę nie wytrzymujemy i robię test z moczu – czekam w łazience, mąż czeka w sypialni…. i nagle jest druga, blada, różowa kreska !! blada, ale jest ….. nigdy w życiu nie widziałam takiego testu – serce się raduje, oczy we łzach, ale wreszcie po 4 latach są to łzy szczęścia… biegnę z piskiem i w podskokach do męża.. on już wie, że jest dobrze, że jest wspaniale… mówimy naszym rodzicom 🙂 W poniedziałek rano robię drugi test – druga kreska jest już znacznie ciemniejsza 🙂 idziemy do laboratorium – oddaję krew – czekamy na wyniki – beta pozytywna i jest wysoka. Dzwonię do dr – gratuluje i umawia nas na usg “serduszkowe”. Czekamy na ten wielki dzień – jedziemy do Białegostoku. Dr robi usg i pokazuje nam nasz CUD z PIĘKNIE BIJĄCYM SERDUSZKIEM – jesteśmy oczarowani i zakochani. Dr daje zalecenia i umawia nas na kolejne usg w 13tc… nadchodzi ten dzień – jedziemy – dr bada maluszka – smyk nawet ssał kciuka – wszystko jest w najlepszym porządku – i dr mówi, że to będzie prawdopodobnie CHŁOPIEC 🙂 wcześnie się maluszek ujawnił. Dr zaleca odpoczynek i mało stresu, wracamy szczęśliwi do domu. Dalej ciążę prowadzę już u moje “starego” dr 😉 Wszystko przebiega w miarę dobrze z małymi turbulencjami. Wreszcie nadchodzi dzień porodu – synek jest wyjątkowo punktualny, bo dzień porodu był TP podanym z pierwszego usg. Rodzę… są kopmlikacje… odkleja się łożysko, krwawię.. decyzja o cc … błagam, żeby ratowali dziecko…. usypiają mnie…słyszę płacz dziecka – nie wiem czy to sen czy jawa…. budzę się – mąż jest koło mnie – jestem otumaniona znieczuleniem … on patrzy na mnie i mówi, że mamy nasz CUD – cały o zdrowy – przepiękny. Przynoszą mi synka – dotykam jego maleńkich paluszków, patrzę na cudowną twarz i już wiem, że moje serce należy do niego. Zaczynamy życie we troje. Wychodzimy do domu po 7 dniach w szpitalu, akurat w Wielki Piątek – śmieję się z mężem, że mamy małego Baranka (zodiakalnego). Wszyscy czekają na nas – jest uroczyście, cudnie, nasze marzenia się spełniają….
Za miesiąc synek będzie obchodził 2-gie Urodziny 🙂 jest cudownie patrzeć na niego, jak rośnie, jak się rozwija. Każdy dzień to dla mnie święto 🙂
Dzięki determinacji i wrodzonemu optymizmowi męża zadecydowaliśmy o zmianie kliniki – jak widać czasami warto posłuchać drugiej połówki 😉 Nasze marzenie spełniło się też dzięki naszym rodzicom i moim dziadkom, którzy wspierali nie tylko duchowo, ale i finansowo. Widzę jak każdego dnia wzruszają się słysząc słowo “baba, dziadzi” 🙂 Nasi znajomi i przyjaciele – no cóż część znajomości zweryfikowało życie, pozostali zostali i mocno kibicowali 🙂
ps. wiem, że to bardzo długa historia, ale wreszcie opowiedziałam jak w całości – nie wiem czemu, ale po przeczytaniu tego tekstu, wiem, że zostanę zrozumiana, a może ktoś czytając zazna otuchy ?? mam taką nadzieję 🙂
ps1. ciąg dalszy historii jest taki, że mamy za sobą już dwa “criotransfery” – niestety nieudane – nie mamy już zarodków, ale czy to koniec walki to się jeszcze okaże 😉
ps2. Synek wie gdzie na mapie jest Białystok 🙂
Natalia - tasteaway.pl
Hey Madzik! 🙂 Piękna historia! Kolejna już dziś, przy której cicho sobie popłakuję.. na szczęście w domu, więc nikt nie będzie dziwnie spoglądał 😉 Co do zmiany kliniki, spojrzenie z innej strony jest zawsze przydatne, a Białystok z tego, co słyszałam od znajomych, którzy też nieco walczyli to jedno z najlepszych miejsc o staranie się o dziecko;) Oni ostatecznie zaszli w ciążę naturalnie, ale wiem, że właśnie lekarz z Białegostoku im najbardziej pomógł..że on zwrócił uwagę na to, co inni jakoś ignorowali czy pomijali.. nie pamiętam z ich opowieści jak się nazywał, ale jak przeczytałam Twoją historię to może to ten sam?:)
ps. Mam nadzieję, że rzeczywiście tak będzie, że ktoś tu wejdzie i po takim tekście jak Twój uwierzy, że się da, że jest nadzieja!:)
ps2. wszystkiego najlepszego dla Synka na 2-gie urodzinki!:)
olta
Aż łzy mi pociekły
Ewelina
U nas w lutym minął 5 rok starań. 5 lat od ślubu. Przeszliśmy bardzo wiele. Operacja, miesiące z tabletkami, kolejne miesiące, których wieczory spędzałam w towarzystwie strzykawki z lekiem, który miał mnie przybliżyć do szczęścia. Jednak nic nie zadziałało i teraz jesteśmy w czasie badań przed IVF. Nie, nie było moim marzeniem przechodzić przez tą procedurę, była dla nas ostatecznością, której mieliśmy nigdy nie doczekać. Teraz jest tylko strach, bo jeśli in vitro zawiedzie, to już nie mamy żadnych szans… wszystkie inne opcje już wykorzystane… u mnie naturalna ciąża nie jest możliwa.
O staraniach powiedzieliśmy najbliższej rodzinie, już na samym początku, jako radosną nowinę – któż by pomyślał, że będą trwały aż tyle… Wie też kilkoro moich znajomych. Jednak z perspektywy stwierdzam, że była to jedna z najgorszych rzeczy jakie mogłam zrobić. Łatwiej byłoby gdyby nikt nie wiedział. Odpowiedź na pytanie “i jak tam u Was, udało się?” albo “co tam w Klinice słychać?” wcale nie jest łatwiejsza od odpowiedzi na pytanie “kiedy dzieci”. Ludzie oczekują szczegółów, o których nie koniecznie chcę rozmawiać.
Czuję niesmak, kiedy o nasze starania pyta ktoś, komu ja o nich nie mówiłam, kto nie jest dla mnie nikim bliskim, nawet dobrym znajomym. To przykre, że nasze starania stają się tematem rozmów w towarzystwie.
Co gorsza pojawiają się przypadki, kiedy ktoś mówi, “a mi się udało za pierwszym razem, tak jak sobie zaplanowałam” lub “my wszystko powierzyliśmy opatrzności Bożej i dlatego wszystko układa się po naszej myśli”.
Wolę słuchać o tym jakie to macierzyństwo jest wspaniałe, niż kiedy ktoś kto ma dziecko, przekonuje mnie do tego, że lepiej nie mieć dzieci, bo wtedy życie jest już skończone i w ogóle, że dziecko, to największy życiowy błąd. Wtedy wewnątrz słyszę rozpaczliwe pytanie “dlaczego! dlaczego! Przecież ja bym to maleństwo kochała najbardziej na świecie!”… a potem głośno płaczę w łazience.
Wolałabym, żeby mnie ktoś pytał o to, kiedy pojawi się dziecko, niż mówił mi, że powinnam adoptować. Dlaczego on nie adoptował? Każdy przecież może.
Owszem nad adopcją też już od kilku lat rozmyślaliśmy i wiemy o niej o wiele więcej niż taki “człowiek dobra rada”. Wiemy jak adopcja jest trudna (w kraju, w którym mieszkamy wygląda to inaczej niż w Polsce i jest jeszcze trudniejsze). Byliśmy w ośrodku adopcyjnym, mieliśmy spotkanie. Jeśli IVF zawiedzie, to adoptujemy, chociaż wiemy, że będzie to jeden z trudniejszych okresów w naszym życiu. Jednak rady tych, którzy nie zdają sobie sprawy na czym to tak naprawdę polega, denerwują strasznie.
Po takim czasie starań podchodzę do nich już z pokorą. Potrafię też cieszyć się z czyjejś ciąży. Jednak boli mnie i dalej będzie bolało, kiedy widzę jak rodzice zaniedbują swoje dzieci, nie zdając sobie sprawy jaki cud im się przytrafił.
Cieszę się, że jest ktoś, kto myśli tak jak Ty. To prawda, nigdy nie zrozumiesz co czujemy, ale przynajmniej zdajesz sobie z tego sprawę 😉
Tak samo, nikt nie będzie nigdy wiedział jak to jest np być chorym na jakąś chorobę, jeśli sam jej nigdy nie przeżył.
Jednak są osoby, które zawsze wiedzą lepiej i będzie tak w każdym aspekcie życiowym 😉
Pozdrawiam!
Natalia - tasteaway.pl
Ewelina, jak widać komentarze innych to nie tylko kwestia wiedzy lub niewiedzy o problemie, ale również wrażliwości… my wiedząc o kimś, że się stara o dziecko, raczej czekamy aż sam będzie chciał powiedzieć, co tam u niego, a nie dodatkowo dopytywać o wydarzenia w Klinice… A teksty o tym, że lepiej dziecka nie mieć to już w ogóle zostawiam bez komentarza.. podobnie jak te, że “u nas się udało, bo zawierzyliśmy opatrzności” itd.. szkoda gadać! 🙁
mnie też boli, jak ktoś zaniedbuje dziecko, nie widzę w swojej okolicy sporo takich przypadków, ale jak usłyszę o znajomej znajomych, że paliła w ciąży, to nóż mi się w kieszeni otwiera, właśnie z myślą o osobach takich jak Ty.
Życzę Ci, Wam, by invitro się powiodło i przyniosło upragnione szczęście.. Nasi znajomi z opowieści starali się długo, do invitro podchodzili chyba 3 razy, ale teraz jest już z nimi ich mały synek.. Takiego finału również Tobie życzę z całego serca.. i znów mam mokre oczy…
Agnieszka
Świetny tekst…
Ważne komentarze pod nim (Aniu, trzymam kciuki za zdrową ciążę i szczęśliwy poród! Mamuśki którym się udało – gratulacje! a za resztę mocne kciuki… to naprawdę wzruszające historie…)
Pozostaje tylko podziękować, że tak zgrabnie ujęłaś to, co wielu (choćby mi) chodzi po głowie, irytuje i męczy.
A ja zabieram się za dalsze przeglądanie bloga.
Pozdrawiam!
Natalia - tasteaway.pl
Hey Agnieszka! Komentarze pod tekstem są rzeczywiście strasznie wzruszające – płakałam wczoraj kilka razy 😉 Dzięki za miłe słowa, a co do dalszego przeglądania bloga, to zapraszamy!! 😉
Eliza
Może przeczytają to znajomi, którzy nie mają za grosz wyczucia znając naszą sytuację!
Natalia - tasteaway.pl
Eliza, mam taką nadzieję 🙂 że właśnie po to ten tekst się przyda…
Małgorzata
Czasem aż trudno uwierzyć, że te wszystkie, tak raniące słowa, wygłaszane są przez życzliwe nam przecież osoby, którym najczęściej przez myśl nie przejdzie nawet ile zadały komuś bólu.
Ja też przez wiele lat wysłuchiwałam podobnych “życzliwości” i mądrości.
Moje dziecko jest z nami tylko dlatego, że kiedyś pewien mądry człowiek opracował technikę in vitro. Jestem głęboko wdzięczna wszystkim osobom, które w taki czy inny sposób przyczyniły się do tego, że mogę spełniać się także jako mama.
Decyzję o in vitro podjęliśmy od razu, bez żadnych naturalnych starań, bo mąż mnie uprzedził jeszcze przed ślubem, że może w sposób naturalny mieć dzieci raczej nie będziemy. Kiedy byliśmy już gotowi, wybrałam klinikę, zrobiliśmy wszystkie niezbędne badania i wspólnie z lekarzem czekaliśmy na cud. I był cud. Bo biorąc pod uwagę wszystkie aspekty – nasz wiek (czyli rodziców), wyniki badań męża, to mieliśmy “cholerne” (przepraszam) szczęście. Od razu, trzy miesiące od pierwszej wizyty, bez długich procedur, jakby za pstryknięciem palców… Ale i tak radości nie sposób opisać.
Ja się nie wymądrzam, nie pytam znajomych, czy w rodzinie o to kiedy, nie mówię, że już pora. Raz mi się tylko wyrwało, gdy usłyszałam: “aaa… jeszcze zdążę się nacieszyć dzieckiem, mamy czas”. Spytałam wtedy: ” skąd ta pewność?” Bo sama wiem jak może być, bo w klinice widziałam całkiem młode pary z jeszcze nie zgasłą nadzieją w oczach, ale i smutkiem na twarzach.
Może, gdyby Twoje słowa przeczytały wszystkie te “życzliwe” osoby, mniej byłoby łez i cichego cierpienia.
W każdym razie ja za nie dziękuję.
Natalia - tasteaway.pl
Co do tego “skąd ta pewność?” to trochę rozumiem.. mnie jakoś po różnych historiach, które słyszałam dziwi czekanie do po 30-stce itd, zwłaszcza, gdy ktoś jest w stałym, kochającym się związku. Wiadomo, że inaczej, gdy ktoś jeszcze nie znalazł właściwej osoby… chociaż, może gdybym przypadkiem nie zaszła w ciążę, też bym odkładała i odkładała.. cieszę się, że tak się nie stało 🙂 Gratulację, że się tak szybko udało!:)
Marta Miklinska
Natalio! Dzięki za piękny wpis. I choć sprzed dwóch lat, jakże aktualny w obecnej sytuacji. Przykre, że tak niewiele się zmieniło. My należymy do ludzi, którym łatwo zajście w ciążę nie przyszło, do ludzi, którzy kochali swoje dziecko zanim się jeszcze poczęło. W końcu po latach starań, jesteśmy w ciąży, 20 tydzień, dzięki in vitro. Było to najtrudniejsze doświadczenie w moim życiu, pomimo, że kilka lat temu pochowałam ukochaną mamę. Dziś wiem, że było warto: noszę pod sercem córunię, moją jedyną, najukochańszą, której przyjścia na świat się doczekać nie mogę. Mieszkam w Dublinie, ale in vitro przeszliśmy w Białymstoku. Spędziłam tam ponad miesiąc, sama, z dala od męża, który musiał zostać w Irlandii, z dala od domu, bo pochodzę z południa Polski. Było tak cholernie ciężko. Ale wsparcie, jakie otrzymałam od innych dziewczyn leczących się i od lekarzy przerosło moje wyobrażenie o sile ludzkiej życzliwości, i miłości! Bo jak inaczej nazwać tyle dobroci i troski, jaką sobie nawzajem okazują pacjenci czy lekarze pacjentom? Czysta miłość! Więc jak słyszę, że dzieci z in vitro są ze szkła, wychodowane, krew mnie zalewa, bo odzywają się ludzie, którzy kompletnie nie mają pojęcia o czym mówią: owszem jest sterylnie, psychicznie jesteś sponiewierana, ale mistycyzm i miłość, jakie in vitro towarzyszą są nie do opisania,. I tylko ludzie, którzy przez to przeszli wiedzą, jak jest naprawdę.
Dziękuję ci raz jeszcze za ten wpis! Zaraz go przesyłam dalej. Mnóstwa miłości Wam życzę! I kolejnych wspaniałych podróży!
Karolina
Witam, świetny tekst, strzał w dziesiątkę. 🙂 I na końcu oczywiście wzruszenie. Sama z mężem leczyłam się długo i w końcu usłyszeliśmy, że in vitro to nasza jedyna opcja i musimy się spieszyć. Decyzja w jeden dzień, płacz najpierw bo takie zaskoczenie i pustka a potem mobilizacja, rodzice pomogli, brat, karta kredytowa 🙂 Sam proces łatwy nie był, bo lekarze traktowali nas, pacjentki przedmiotowo, natomiast sama punkcja i transfr- nawet przyjemne. I potem czekanie, strach, bo były tylko dwa zarodki, oba wszczepiono, data badania i …. Oba się przyjęły 😀 za trzy miesiące pojawią się na świecie nasi dwaj synkowie i już nie mogę się doczekać, żeby im śpiewać i opowiadać bajki a mąż już planuje pikniki w lesie i inne rzeczy. 🙂 Niesamowity cud, pierwsza próba, tylko trzy jajeczka pobrane, z tego dwa zarodki, które postanowiły zostać z nami na przekór wszystkiemu. Oby tylko dotrwały do końca. Pozdrawiam z kopiącymi mocno Maluszkami 🙂
Natalia - tasteaway.pl
Wow, super historia!!! 🙂 Życzę w takim razie, by chłopcy jak najdłużej posiedzieli u mamy w brzuchu 🙂 a potem to już tych piosenek, bajek, pikników itd 😉 Trzymam kciuki!!!:)
Liliana
Niestety , przykład idzie z góry, to politycy i media rozdmuchały temat w negatywnym ujęciu.Wielu ludzi nie zastanawia się nad istotą, ale idzie za medialną sugestią, ta z kolei, za sensacją, popytem. In Vitro to temat zastępczy wygodny: coś się dzieje ,jest szum; czy taki polityk , redaktor żądny tematu by zaistnieć, zastanawia się nad skutkami swojej postawy, lekceważącym uczucia innych , bo to nie w ich stylu zastanawiać się – oni działają , nie ważne skutki”uboczne”, ważne że ich nazwisko , ich sprawa , ich tytuł na pierwszych stronach. To ja pytam . Jak taki przeciętny człowiek ma się ustosunkować do tematu jeśli to tylko temat, jak zrozumieć głębszy sens, gdy widzą i słyszą tylko tytuł. Wiem, powtarzam się: tylko i tylko, i tylko. Ale właśnie tak jest : tylko. Dlatego temat znany, ale nie poznany i w tym tkwi sedno cierpienia tych co w temacie i treści tkwią głęboko , czekają, próbują, i znoszą medialną nadmuchaną burzę. Brak wzorców w domach ,szkołach, kuleje nasz system edukacji społecznej- to ,tu powinno się zmienić , wówczas ten apel trafi do serc i umysłów. Przykład idzie z” góry”, to przykre, ale te “góry” to wielka intelektualna przepaść.
Natalia - tasteaway.pl
Liliana, masz dużo racji w tym, co piszesz! niestety 🙁 gdy szukałam “obrazków” do tego tekstu, nie byłam nawet świadoma, że tak wiele jest tak przykrych tekstów zdjęć, grafik.. odpuściłam wrzucanie takiej z masą plastikowych lalek i tekstem “in vitro – po trupach do celu” bo nie mogłam na nią patrzeć :/ ale właśnie ilość wypowiedzi polityków, hierarchów kościoła jest przykra, a masa za tym idzie… i rani tych, których rzeczywiście problem dotyka.. bo wygodnie się oczywiście mądrzyć, gdy ma się dwójkę zdrowych dzieciaków po bezproblemowych ciążach..
Tossa
Mam 2 dzieci – bliźniąt, teraz mają ponad 2 lata , są z in vitro. Zostało nam 5 mrozaczków które przekazaliśmy do adopcji – nie chcę być za to oceniana! wolałam oddać komuś gotowe zarodki niż dać je do zniszczenia! i nie była to łatwa decyzja! tak samo jak nie było łatwo zdecydować się na in vitro!
Natalia - tasteaway.pl
Ja nawet nie wiedziałam, że zarodki można oddać do adopcji! a myślę, że to super sprawa dla tych, którym się nie powiodło.. szczęścia dla was i dla Waszych bliźniaków 🙂
Klaudia
Przeczytałam przypadkiem. Tzn. w sumie nie. Przeczytałam celowo, przypadkiem tylko zobaczyłam, że znajoma zamieściła link do tego wpisu na swojej tablicy. Płaczę. Czekam aż wróci mój Paweł, chcę się w niego wtulić i wypłakać. Z setek, no, może dziesiątek blogów na które wchodzę miesięcznie żaden mnie tak nie poruszył, nie wywołał uczuć. To co napisałeś jest piękne. Jest ciepłe, mądre, pełne uczuć. Piękne.
Idę mocno przytulić mojego Piotrusia.
Dziękuję Ci.
Natalia - tasteaway.pl
Klaudia, dziękuję.. po takich słowach i mi chce się płakać 😉 Dziękuję, że tak dobrze przyjęłaś mój tekst – takie były moje zamiary i cieszę się, że się udało:)
Kraspedia
Natalia.
Trafiłam tu przez przypadek, ktoś gdzieś wkleił link…
Nie czytałam innych Twoich postów, ale myślę, że w realnym świecie byłybyśmy sobie bliskie. Twoje słowa są niesamowite,takie moje, przeogromne dzięki !!
My o dziecko staralismy się 3 lata. Kiepska morfologia plemników, 2xHSG (o zgrozo !!), ciążą pozamaciczna,niedrożny jajowód, kolejna ciąża nieudana (zabieg łyżeczkowania), nieudane in vitro, decyzja o adopcji i ciąża naturalna… Pojutrze moja córka kończy 3 mc…Jutro mija rok od złożenia kompletu dokmentów do ośrodka adopcyjnego.
Leczenie było trudne. Leczenie uczy cierpliwości (choć mnie nie). W moim przypadku leczenie i brak dziecka przesłonił cały świat. Ból jaki się czuję… Nie mieliśmy dużo przypadków “chamskich tekstów”. Pamiętam parę sytuacji. Koleżanka, która wiedziała, że się leczymy, zaprosiła mnie do domu w porze karmienia synka…Rozebrała się od pasa w górę i karmiłą go, w sumie ignorując mnie, co chwilę tylko mówiąc do niego jak go kocha, misiu, srysiu itp… Moja siostra powiedziała mi, że jest w ciąży w dniu urodzin mojego męża…nie ucieszyłam się. Szkoda. Ona zawsze była ze mną w tej sytuacji. Zawsze. Kiedy była w ciąży, urodziła i wychowywała swoją córeczkę. Wyczuwała mój ból, rzucała znaczące spojrzenia na imprezach rodzinnych. Również wtedy kiedy wszyscy zachwycali się jej córką, zapominając o mnie i moich uczuciach. Te 3 lata to był okropny czas. Mama i Babcia pocieszały, ze wkońcu zajdę… Takie głupie, puste pocieszanie osób, które nie wiedzą pewnie jak co miesiąc rodzi się “jajeczko”, do czego są jajowody i wiele innych rzeczy, których nie wie przeciętna kobieta. Bo nie musi. To chwalenie sie innych, że udało im się za pierwszym razem. Opowiadanie bez końca o swoich dzieciach. Nie myślenie jak napisałaś, że po takich spotkaniach ktoś może zapłakać. Jak już zaszłam w ciąże, zrobiłam wszystko by mieć cesarkę, ponieważ po moich przejściach bałam się porodu naturalnego.
Pamiętam, że jak przeglądałam pudelka itp. i zawsze było tam napisane , że kolejna celebrytka jest w ciązy to sprawdzałam jej wiek by sprawdzić ile mi do niej brakuje i czy mam jeszcze szanse… Dużo mogłabym pisać. Jestem “małym ginekologiem” od spraw niepłodności 🙂 Choć wcale tego nie chciałam!
Los tak chciał. Przez te 3 lata poznałam fajnych ludzi w pracy czy w szpitalu. Nie staneli by oni na mojej drodze gdyby udało się od razu. To też cenne.
Tak mnie nosi po przeczytaniu Twoich słów, bo czuję, że moje podziękowania nie są wystarczające, że samo słowo “dzięki” jest w tym przypadku tak banalne…. Płakałam. Dziękuję, że pomyślałaś, o nas. Twój opis”-Ej! A czy Was pytają, jak spłodziliście Wasze dziecko? Było romantycznie i pięknie czy może uprawialiście seks nachlani po imprezie? W pozycji klasycznej czy od tyłu? A może, gdy płodziliście Wasze dziecko myślałaś o tym, co kupić na obiad lub co gorsza o tym przystojnym koledze z pracy? A Ty, przyszły Tato, może, gdy płodziłeś uroczą córeczkę wyobrażałeś sobie sceny prosto z pornola? Nie wiemy tego. Sami tego nie wiecie, bo Was nikt o to nie pyta! Nikt nie zagląda Wam do łóżka, więc i Wy nie zaglądajcie do pokoju w klinice leczenia niepłodności. To nie Wasza sprawa ” JEST po prostu nic dodać nic ująć!!!!!!!!!
Teraz mając córkę, cieszę się, że jestem normalna. Zostałam tą samą osobą. Ludzie zawsze byli i są dla mnie ważni. Urodzenie dziecka nie sprawiło, że o kimś zapominam. Zawsze znajdę czas dla innych, pójde, pomogę, wyjade na weekend jeśli ktoś bliski będzie miał ochotę się zresetować. Wkońcu moja córa ma też ojca 🙂 Jestem taktowna, może nawet aż za bardzo. Szkoda, że nie wszyscy są. Nie wszyscy rozumieją. Ja staram się mówić głośno o tym co przeszłam. Czemu Polacy są tacy zacofani i dziwni. Ja nie muszę z innymi rozmawiać o mojej córcę, wiem, że nie musi ich ona interesować. Nie gadam o kupach i pieluchach. Ba! Nawet nie czuję takiej potrzeby. Nie zwariowałam. Jestem z Wami dziewczyny!
Nie poddawajcie się ! Ja po nieudanych in vitro rozważałam in vitro z komórką dawczyni i oczywiście adopcję. Nie wiem jak będzie przy drugim dziecku. Jednak nie chcę już żadnych zabiegów, in vitra, lekarzy, leków i szpitali. Mam dość !! I nie pisze tak dlatego, że mam córeczkę. Gdyby się nie udało już za około rok zostalibyśmy rodzicami 6 tygodniowej adoptowanej dziewczynki, a wtedy nasze życie też byłoby wspaniałe :)))
Pozdrawiam Was dziewczyny i Ciebie Natalio. Gratuluje wrażliwości i wyczucia !
Natalia - tasteaway.pl
Cześć Kraspedia!!:) dziękuję Ci bardzo za te piękne słowa 🙂 znów mam mokre oczy, gdy czytam komentarz…Super, że Wam się udało!:) co do braku wrażliwości, to dziwne, że czasem aż tak bardzo brakuje empatii i o dziwo, to nam, tym bardziej empatycznym, bo przecież, to, że “penis wyklucza empatię” to już wiemy 😉 Mam wrażenie, że czasem tyczy się to dzieci, czasem ślubów obficie omawianych przy samotnej koleżance.. choć pewnie nic nie boli tak jak właśnie walka o dziecko.. I patrzenie, jak inne zachodzą i nawet nieraz ciąży tej nie szanują.. to chyba najbardziej irytujące dla mnie jako mamy i osoby przyglądającej się zmaganiom znajomych…
co do głupich tekstów, ja raz przez 2 tygodnie żałowałam słów wypowiedzianych do znajomych, którzy starali się o dziecko. Byliśmy na wyjeździe sami, bez naszego Maksa, a oni i inni bezdzietni krytykowali jakichś rodziców w restauracji, że dziecko głośne itd. Ja majac już doświadczenie z moim powiedziałam “jak będziecie mieć swoje, zobaczycie, że nie zawsze tak prosto nad nim zapanować!”.. zirytowało mnie, że krytykują rodziców, którzy po prostu chcieli zjeść spokojnie obiad, gdy dziecko miało inny plan 😉 Potem mówię sobie: “Kurczę, nie powinnam była tak mówić itd”.. głupio mi było.. aż do momentu, gdy 2 tygodnie po wyjeździe dowiedziałam się, że są już w 14 tyg ciąży 😉 ale zapamiętałam sobie, by bardziej liczyć się ze słowami 😉
Kraspedia
Temat jaki poruszyłaś to temat rzeka. Płynnie można przejść do kolejnych, ważnych. I masz rację taktownym trzeba być w rozmaitych okolicznościach. Ja mam 31 lat, a z moim mężem jestem już 12 lat. Moja najlepsza przyjaciółka jest dopiero w pierwszym związku od jakiś 3 mc. Zawsze ją chroniłam od chwalenia się czymkolwiek co tyczyłoby sie związków. Może ona nawet nie oczekiwała tego, ale ja nie potrafiłam inaczej… Moja Babcia jest wdową od 5 lat. Czasami jak pomyślę jak musi się czuć. Empatia to ważna, ale i trudna emocja. Trudna bo czasami tak mocno wczuję się w czyjeś emocje, uczucia, że czuję duży ból. Moja taktowność doprowadziłą do tego, że nie potrafię się niczym chwalić (to akurat ok), ale nie potrafię też mówić kiedy bywam szczęsliwa, że tak właśnie jest !! Analizuję i rozkładam różne sytuacje na części pierwsze!! Dlatego raz jeszcze i drugi i trzeci dziękuje Ci za napisanie o tak ważnym problemie. Bo już dawno rozłożyłam to na czynniki pierwsze i prawie nikt mnie nie rozumiał. I nagle osoba, która zaszła w ciąże bez problemu piszę takie słowa. To dla mnie taki wazny sygnał.
Co do tego co boli bardziej-starania o dziecko czy szukanie drugiej połówki to już kwestia indywidualna o punkcie siedzenia i widzenia. Myslę jednak, że może bardzij boli samotność. O dziecko można zawalczyć różnymi możliwosciami. Jednak starania o dziecko muszą być poprzedzone spotkaniem drugiej połówki, która nas pokocha. W dzisiejszych czasach nie jest to takie proste i oczywiste. Z samotnością borykami się sami, z bezpłodnością oboje…
Co do znajomych o których piszesz. Ja też dopiero od 3 mc patrze inaczej na pewne rzeczy. Co nie znaczy, że jacyć rodzice i jakies ich dzieci mnie nie potrafią zirytować 🙂
Natalia - tasteaway.pl
Może i masz rację z tą samotnością.. że boli bardziej, gdy nie można znaleźć tego kogoś, kto zaakceptuje, pokocha i bez względu na wszystko będzie obok nas. Z drugiej strony może łatwiej uwierzyć w to, że znajdziesz miłość niż w to, że po iluś nieudanych próbach zajdziesz w ciążę, zwłaszcza, gdy lata lecą. Swoją drogą, 12 lat, wow! sporo!!:) A ja lat mam prawie tyle samo – w tym roku kończę 30, ale razem jesteśmy tylko 5 lat 😉
A ja dziękuję Ci raz jeszcze za tyle miłych słów – to naprawdę wiele dla mnie znaczy – bardzo mi zależało, by ten tekst nikogo nie uraził i oddał moje uczucia na ten temat 😉
Monika
Doceniam i polecam innym, mocny prawdziwy tekst
Natalia - tasteaway.pl
Dzięki wielkie Monika!:)
JoArt
Piekne … Dziekuję … Jestem z Wami .. Pelna nadziei oczekuje pobrania jajeczek we wtorek … :))
Natalia - tasteaway.pl
JoArt, ale się zdziwiłam, gdy zobaczyłam komentarz właśnie do tego tekstu! Sporo czasu już minęło! powodzenia życzę bardzo, bardzo! 🙂 nasi znajomi, którzy byli inspiracją do tego tekstu już kilka miesięcy cieszą się maluszkiem, więc i Tobie tego wkrótce życzę!:)
nieplodni.blox.pl
Dzięki za ten tekst. Dobrze napisane i z perspektywy, która jest z reguły “płodnotypowym” zupełnie obca. Pozdrawiam. 🙂
Natalia - tasteaway.pl
Dzięki! 🙂 takie opinie sprawiają, że pisanie ma sens! pozdrowienia! 🙂
Maggdaline
Sama mam wielu znajomych, którzy mają problem z poczęciem dziecka. In vitro nie zawsze daje pozytywne wyniki a daje jeszcze większy ból, jeśli ciągle nie wychodzi. Polecam zapoznać się z tematem naprotechnologii. Niestety przy tej metodzie koncerny farmaceutyczne tyle nie zarobią i właśnie dlatego nie jest tak rozpowszechniona. Sama Małgorzata Kożuchowska z niej korzystała. In-vitro to nie jest metoda leczenia niepłodności a leczenie marzenia rodziców. Osobiście jestem przeciwna, gdyż chcąc jedno dziecko pozbawiamy życia inne- trochę taki paradoks. Ale każdy ma prawo do własnych poglądów.
Iza
Jak słyszę argument typu: “Bóg tak chciał” to odpowiadam: nie zakładaj okularów, skoro Bóg chciał abyś miał wadę wzroku, nie zakładaj gipsu, skoro Bóg chciał abyś miał złamana nogę.
Bardzo trafnie ujęłas całe zagadnienie.
Natalia - tasteaway.pl
Dzięki Iza!!:) świetna odpowiedź na argument “Bóg tak chciał”!
juwu
Nie bede.pisac o zamrozonych zarodkach, o moralności itp. Ale in vitro nie leczy! Mam akurat kilkoro znajomych, którym po kilku pobieznych badaniach proponowano in vitro. Pary te sie nie zgodziły. Zaczely drążyć szukac problemu. I za kazdym razem okazywało się, ze poprzednio wykonane badania zupełnie nic nie pokazaly, były wykonywane błędnie- nie w tych dniach cyklu w jakich powinny. Po skrupulatnych badaniach, dokładnym leczeniu, wnikliwej obserwacji cyklu w każdym z tych przypadków udało sie począć dziecko. In vitro tylko maskuje problemy. to droga na skróty, i tak na prawde mało skuteczna- różne widziałam statystyki, ale mniej wiecej tylko 1 zabieg na 10 jest zakończony powodzeniem.
Natalia - tasteaway.pl
A ja mam różnych znajomych, którzy latami starali się o dziecko.. po 4-5 lat. Niektórych udało się “wyleczyć” inaczej i zaszli naturalnie w ciąże, innym się nie udało.. wszystkie opcje zostały sprawdzone, przebadane, poświęcili na to wiele czasu, łez i pieniędzy.. a teraz, dzięki in vitro, obserwuję najszczęśliwszych rodziców świata.. czy to jest wg Ciebie złe? Wg mnie nie!
jusia
cudowny tekst! Może komuś da do myślenia..
Natalia - tasteaway.pl
Dzięki Jusia!:)
Malina
Dzięki za ten tekst. Okiedy widzisz 2 kreski i potem ni idzie gładko to tez jest cieżko. Ale ludzie nie do końca kumają, że opowiadanie o dziecku jest dramatem dla nas. I ktoś mi mowi “ale byłaś w ciazy” chce wykrzyczeć “byłam i holera nie jestem i nie wiem czy będę – ale Ty tego nie rozumiesz”. A in vitro ro olbrzymie wyrzeczenia finansowe i jedyna szansa na posiadanie dziecka. A mówienie, ze mozna adoptować? Tyle dzieci czeka… Ale dlaczego mamy byc odpowiedzialni za innych? My chcemy po prostu swojego dziecka!
Natalia - tasteaway.pl
Hey Malina, chociaż nigdy tego nie przeżyłam, bo rozmowach ze znajomymi, którzy mieli takie przeżycia, chociaż trochę rozumiem, o czym piszesz… nie rozumiem, jak można osobie, która straciła ciążę powiedzieć “ale byłaś w ciąży”.. :/ ale chyba nie wszystkim przydzielono na górze odpowiednią dawkę empatii i wyczucia, co wypada, a co nie.. o kosztach in vitro też sporo słyszeliśmy, wiem, że kosztuje masę :/ powodzenia dla Was, trzymam kciuki!
Magdalena Kołatek
Jakież to prawdziwe…
Magdalena
Magda Dziękuję również za tekst oby więcej tak wyrozumiałych osób 2 próba zajścia w ciąże metodą in vitro 1 nieudana ? pozdrawiam
Natalia
Hey, życzę, by za trzecim razem się udało!! nasi znajomi, którzy byli inspiracją do tekstu, też się długo starali, i też jakieś nieudane próby invitro mieli, a teraz ich synek niedługo skończy 2 lata. Tego Ci z całego serca życzę!!! pozdrowienia!
Marta {Loaf Story}
Natalio! Dzięki za piękny wpis. I choć sprzed dwóch lat, jakże aktualny w
obecnej sytuacji. Przykre, że tak niewiele się zmieniło. My należymy do
ludzi, którym łatwo zajście w ciążę nie przyszło, do ludzi, którzy
kochali swoje dziecko zanim się jeszcze poczęło. W końcu po latach
starań, jesteśmy w ciąży, 20 tydzień, dzięki in vitro. Było to
najtrudniejsze doświadczenie w moim życiu, pomimo, że kilka lat temu
pochowałam ukochaną mamę. Dziś wiem, że było warto: noszę pod sercem
córunię, moją jedyną, najukochańszą, której przyjścia na świat się
doczekać nie mogę. Mieszkam w Dublinie, ale in vitro przeszliśmy w
Białymstoku. Spędziłam tam ponad miesiąc, sama, z dala od męża, który
musiał zostać w Irlandii, z dala od domu, bo pochodzę z południa Polski.
Było tak cholernie ciężko. Ale wsparcie, jakie otrzymałam od innych
dziewczyn leczących się i od lekarzy przerosło moje wyobrażenie o sile
ludzkiej życzliwości, i miłości! Bo jak inaczej nazwać tyle dobroci i
troski, jaką sobie nawzajem okazują pacjenci czy lekarze pacjentom?
Czysta miłość! Więc jak słyszę, że dzieci z in vitro są ze szkła,
wychodowane, krew mnie zalewa, bo odzywają się ludzie, którzy kompletnie
nie mają pojęcia o czym mówią: owszem jest sterylnie, psychicznie
jesteś sponiewierana, ale mistycyzm i miłość, jakie in vitro towarzyszą
są nie do opisania,. I tylko ludzie, którzy przez to przeszli wiedzą,
jak jest naprawdę.
Dziękuję ci raz jeszcze za ten wpis! Zaraz go przesyłam dalej. Mnóstwa miłości Wam życzę! I kolejnych wspaniałych podróży!
Natalia
Cześć Marta! Po pierwsze przepraszam, że dopiero odpisuję! Byłam pewna, że Ci odpisałam od razu w czw, ale moja odp się chyba nie opublikowała://
Gratuluję bardzo ciąży i trzymam kciuki, by wszystko było jak najlepiej!! 🙂 Wiem, że w Białymstoku są świetni specjaliści w obszarze niepłodności, prawda? Nasi znajomi też się tam leczyli… oni akurat zaszli w końcu fizjologicznie w ciążę, ale pamiętam, że często tam jeździli i mieli tam jakiegoś profesora cudotwórcę 😉
Niesamowite, co piszesz o wsparciu i dobroci okazywanej przez lekarzy! To wspaniałe!! A mam wrażenie, że często jest wręcz odwrotnie…
Nie mogę dalej czytać, bo od razu mam mokre oczy, a siedzę w miejscu publicznym i jak to tak płakać przed komputerem???;)) dużo szczęścia Wam życzę!!!:) i wspaniałego życia z wymarzoną córeczką!!:) pozdrowienia!:)
Karola
rozumiem święte oburzenie, jednak mam wrażenie jakoby autorka artykułu próbowała niejako wzbudzić poczucie winy w tych, którym się udało bez ogromnych starań. Nie mam poczucia winy, że wyszłam za mąż, a dziecko zrobiłam po bożemu pod kołdrą w nocy podczas aktu miłości. Rozumiem ludzi, którzy chcą, a nie mogą. Współczuję im. Mam teraz bliską znajomą, która przeżywa załamanie, bo chce, a nie nie daje rady. Mówię jej, że na wszystko musi przyjść czas, i że w razie czego jestem obok.
PS. Mam jedno dziecko i ciągle wszyscy mnie męczą, czemu nie zrobię drugiego……..i rozumiem, że jestem w jakiś sposób uprzywilejowana, bo go mam. Ściskam z całego serca starających się. Nie dajcie się zwariować. Serduszkiem jestem z Wami.
Natalia
Bynajmniej nie było moim celem wzbudzanie poczucia winy za to, że niektórym udało się bez problemu. Zresztą i nam udało się bez problemy, więc czemu miałabym w sobie wzbudzać poczucie winy, że szybko zaszłam w ciążę i urodziłam ukochanego synka??? Ale chętnie wzbudzę poczucie winy w tych, którzy wobec osób, które nie mogą zajść w ciążę stosują wścibskie lub czasem nawet niewybredne komentarze… myślę, że to jest dla nich bardzo przykre i za to ci, którym się udało bez problemu, powinni się wstydzić..
Ro_lee
Bardzo trafiony tekst! Ja również nie jestem specjalistką jednak temat jest mi bliski ze względu na siostrę. Dla nich skuteczne okazało się skorzystanie z oferty kliniki niepłodności. Pierwsza próba in vitro – i udało im się! Myślę, że ta metoda, mimo, że kosztowna, to wielka szansa i nadzieja dla par na szczęście.
Natalia
dzięki:) super, że Twojej siostrze się udało!!!:)
Misia2
Ro_lee pogratuluj siostrze! 🙂 My z mężem też koszystamy z usług specjalistycznej kliniki i mam nadzieję, że jestesmy na dobrej drodze i bedziemy mogli sie niedlugo też tak cieszyc jak Twoja siostra! 🙂